' .~ I Will Always Love You .. .!. '
wtorek, 4 czerwca 2013
Rozdział 11. - I Don't Care.
...Byłam bezsilna..Zaczęłam się szarpać, ale to nic nie dawało. W końcu to coś osłabiło uścisk, więc odwróciłam się w "tego" stronę. Nie dowierzałam. Nie, niemożliwe, naprawdę, to sen, to tylko sen.. !..
Ale niestety to była prawda...Stałam twarzą w twarz z potworem..Otworzył paszczę. Na jego długich i lśniących kłach połyskiwała krew....Zakręciło mi się w głowie. Od widoku krwi i od tego wampira...Znałam go, wiedziałam kto to jest.....a przynajmniej kim on kiedyś był....
-Thiago...-tylko tyle potrafiłam wydusić.
-We własnej osobie ! - zaśmiał się szyderczo po czym odepchnął mnie od niego
Upadłam. Huczało mi w głowie. Kurczowo się jej chwyciłam. Zapach krwi sprawił, że cały obraz wokół mnie wirował. Dodatkowo zrobiło mi się słabo. Tylko nie mdlej, nie mdlej , nie możesz !
Thiago zaczął chodzić dookoła mnie, bacznie mi się przyglądając.
W końcu złe samopoczucie ustało i przystanęłam...
-I co ? Pożresz mnie teraz ? - szepnęłam i spojrzałam wyzywająco w jego stronę
Nie mogłam okazać, że się boję...W końcu to i tak nie w moim stylu....
Wampir złowieszczo uśmiechnął się pod nosem:
-Nie powiedziałem, że chcę cię pożreć.
-To co ?
-Nic. Chciałem was po prostu odwiedzić. - odpowiedział z nienaturalnym wręcz spokojem
Po ciele przeszedł mnie dreszcz...."...Tylko Odwiedzić..."... A ja Chopin'em jestem .
-Mów. Czego chcesz. Nie ze mną te numery. - stwierdziłam oschle
-Oh, doprawdy ? To już nie mogę się spotkać z przyjaciółmi, bo coś knuję..?
-Nie mam czasu. Przejdź do rzeczy ! - niemal warknęłam
Chłopak jakby w ogóle mnie nie słuchał.
-Wróciłem. Tego chciałaś ty i twoja śliczna przyjaciółka...
-Nie ! Nie rób jej krzywdy ! Ona ci ufa ! Ona cię kocha ! - poczułam jak zaczynam tracić nad sobą kontrolę
Thiago spojrzał na mnie lekko podenerwowany:
-Nie krzycz. Nie chciałem jej krzywdzić.
-To co..? - zostałam najwyraźniej zbita z tropu
W moim głosie słyszalna była ostrożność, strach i nieufność wobec chłopaka.
-Chciałem ją zobaczyć....Tęskniłem za nią.. ! Mam prawo ! - powiedział stanowczo, dość przekonująco i z nutką żalu
-Jesteś potworem..zabijesz ją...nie powstrzymasz się...
-Ja....masz rację...może....- odwrócił się
W tej samej chwili z namiotu wypadł Michael z kołkiem w ręku i rzucił się na Thiago.
-Nie ! -krzyknęłam - Nie rób tego ! Michael !
Chłopak zatrzymał się i spojrzał na mnie przez ramię, nadal celując kołkiem w nowego wampira.
-Czemu....?
-To Thiago, nie jest groźny..! - krzyknęłam wręcz błagalnie
Wampir spojrzał na mnie zdezorientowany.
Jeffreys'a reakcja była właściwie taka sama.
-Co ?! - zawołali obaj w tym samym czasie
Stanęłam między nimi.
-On..-wskazałam na Thiago - Pragnął się spotkać tylko ze swoją ukochaną...
-Z tobą ? - przerwał Michael
-No chyba cię coś chłopczyku boli ! - warknęłam z sarkazmem - Z Michelle.
-To prawda ? - chłopak skierował pytające spojrzenie na wampira
Jednakże ten tylko skinął głową.
-No...jesteś pewny, że nie skrzywdzisz Edwards ? - Michael wydawał się nieco niepewny tej sytuacji
-Nie potrafiłbym. - zaprzeczył spokojnie Thiago
-A więc...dobra...
Skierował się do namiotu dziewczyny. Po chwili oboje z niego wyszli. Przyjaciółka była nieco rozespana, ale gdy zauważyła swojego ukochanego natychmiast się rozbudziła. Pobiegła w jego stronę. Wtuliła się w niego.
Spojrzeliśmy przez chwilę na siebie. Ja i Michael. Jednak te "nieśmiałe" spojrzenia po sekundzie skierowaliśmy na zakochanych. Jeffreys jak zwykle musiał coś palnąć, nie za bardzo lubił , kiedy działy się wokół niego jakieś romantyczne rzeczy. Podejrzewam, że nieco go to krępowało.
-Aww...jakie to słodkie, wampir i jego dziewczyna spotykają się i znowu są razem. Jednakże spragniony wampir potrafi zadźgać każdego na swojej drodze !
-Ekhm....Michael...spokojnie...- uspokajałam chłopaka
Parsknął sarkastycznym śmiechem.
Michelle i Thiago spojrzeli na niego jak na idiotę.
-Tobie też by się ktoś przydał. - zauważyła Michelle
-Nawet jest bardzo niedaleko... - dopowiedział Thiago
Po czym spojrzenia mojej przyjaciółki i jego oblały mnie. Trochę się zmieszałam.
-Dajcie mu spokój, sami o tym zdecydujemy, prawda ? - powiedziałam nieco z naciskiem do Jeffreys'a
-Tak...oczywiście....- Michael był tego samego zdania co ja
Staliśmy w miejscu, przyglądając się sobie.
-Teraz trzeba znaleźć Raynants. - chłopak układał w głowie plan
-Mówisz, jakbyśmy nie wiedzieli . - zaśmiał się Thiago
-Możesz się śmiać .. - Jeffreys wyglądał na nieco wkurzonego - ... Ale to jest śmiertelnie niebezpieczna wyprawa , na której każdy z nas może zginąć ! Każdy ! Bez wyjątku ! - chwycił wampira za koszulkę
-Chłopaki, spokój ! - rozkazała Michelle - Tylko bez żadnych bójek, osłabiając siebie nawzajem niepotrzebnie tracimy siły , które czasem mogą nas uchronić w sprawie hm...na przykład takiej jak ten dym.
Nastała grobowa cisza. Dziewczyna miała rację, całą duszą i sercem się z nią zgadzałam.
Ale poniekąd nie rozumiałam Thiago. Nie, to on nie rozumiał powagi sytuacji.
Michael puścił wampira, ale chyba postanowił nie tracić go z oczu. Nie ufał mu.
-Sami damy radę ich pokonać, naprawdę tak myślicie ? - jęknął Thiago, kiedy to po długiej i męczącej podróży rozbiliśmy obóz i rozpaliliśmy ognisko
Michael ogrzewał dłonie, Michelle siedziała skryta w kocu, a ja niedaleko od nich, oparta o drzewo i patrząca w gwiazdy.
-Wiesz, nadzieja zawsze umiera ostatnia. Ale warto ją mieć, czasami naprawdę warto...-skwitował Michael
-Z...zzimno....- Michelle drżała
Rzeczywiście, na zewnątrz był okropny mróz. Jednak ja nie zwracałam na to uwagi.
-Wypij coś ciepłego i idź się położyć. - Jeffreys podał dziewczynie termos z gorącą herbatą
Wypiła go całego. Poczuła, jak jakaś lecznicza maść powoli ociepla ją od środka. Ziewnęła.
-Chłopaki, ja chyba rzeczywiście już pójdę się położyć, jestem wykończona. - jęknęła, po czym skierowała się w moją stronę, na "dobranoc" mnie przytuliła i weszła do namiotu.
Michael i Thiago jeszcze trochę rozmawiali , nawet potem się śmiali. Chyba chłopak ponownie postanowił zaufać wampirowi.
-Ja idę . Czas na mój nocy patrol. I moją kolację... - uśmiechnął się tajemniczo Thiago
Jeffreys w odpowiedzi tylko skinął głową i odwzajemnił uśmiech.
Po chwili odwrócił wzrok i zobaczył mnie w oddali...
-O nie..nie podchodź.....- krzyczałam do siebie w myślach ..
W rzeczywistości jednak bardzo pragnęłam z nim porozmawiać.
Niedługo potem zauważyłam jego cień nad sobą.
-Mogę się dosiąść ? - spytał cicho
-Jak chcesz...- starałam się mówić normalnie
Siedzieliśmy obok siebie. Ja wpatrywałam się w gwiazdy i gorączkowo myślałam..nad całym moim życiem..
On w ciszy mnie obserwował....po czasie zrezygnował i sam wpatrzył się w gwiazdy, jakby szukając tego co ja.
Rozumiał mnie...jako jedyny nic nie mówił, kiedy potrzebowałam ciszy...
Spojrzałam w ziemię...
-Nad czym tak myślisz..? - spytał po chwili spokojnie
-Ehh...nad wszystkim... - westchnęłam
Spojrzał na mnie wyczekująco.
-Nad całym moim życiem...ono..całe było bez sensu...można powiedzieć , że nadal jest... - wyjaśniłam
Pokręcił głową.
-Mylisz się.
-Od kiedy ty znasz moje życie lepiej ode mnie ? - warknęłam.
No co, wkurzył mnie...
-Nie znam go lepiej od ciebie...ale na pewno były momenty, w których byłaś naprawdę szczęśliwa.
-Oh, doprawdy ? Nie pamiętam ich. - westchnęłam
-Opowiedz mi.
-Co ? - zbił mnie z tropu
-O sobie..o swoim życiu...
Wzruszyłam ramionami.
-Dla kogoś z zewnątrz byłoby jak całkiem ciekawa melodramatyczna książka. Dla mnie to jest szare i nudne. Ja bym się zanudziła na śmierć.
-Chętnie posłucham. Kontynuuj. - postanowił spokojnie Michael
-A więc.....straciłam rodziców .. kiedy byłam jeszcze bardzo małą dziewczynką. Sama ich nie pamiętam. Z opowiadań innych wiem, że byli wspaniałymi i kochającymi ludźmi. Zmarli wskutek wypadku samochodowego. W tedy zamieszkałam z babcią. Ona...ona można to nazwać, że pozwalała mi żyć na własną rękę....Jednak przyjemnie nam było spędzać wspólnie razem czas i rozmawiać....A..i jakbym mogła zapomnieć .. Michelle....znałyśmy się od dzieciństwa. Zawsze i wszędzie była przy mnie. Charaktery mamy jakby sklonowane, poza tym, że ona jest bardziej towarzyska, jeśli chodzi o emocje..ja bardziej zamknięta w sobie....Wszystko takie same. Zapewne skończyłabym szkołę ledwo co i nie dostała żadnej pracy. Ale nagle...miałam sen....taki...realny..prawdziwy..i tak się zaczęła moja przygoda z tym...z tym wszystkim....Ja...już nie chcę .. rozmawiać... - wstałam..
-Tylko, że szkoda, że nikt nie potrafi wyczytać co czuję.....Jestem ...tak zamknięta w sobie..w tej sprawie...- pomyślałam - Chyba i tak za dużo się o mnie dowiedział...
-Nie....ja rozumiem...powiedz mi więcej...nie otaczaj się takim murem...zaufaj mi... - chwycił mnie za ramię..
Spojrzałam na niego z dołu....Jego oczy..znowu lśniły...odwróciłam wzrok i spojrzałam w ziemię.
-Nie mam już co opowiadać. Mówiłam, nudne i szare...
-Nieprawda... - szepnął
Obrócił mnie w swoją stronę.
-Nie rób tego...proszę...odejdź... - powiedziałam cicho
Zaczęłam się wyrywać.
-Nic nie rozumiesz...Są ludzie , którym naprawdę na tobie zależy..
-Naprawdę ? Pokaż mi choćby jednego...
-Twoja babcia, Michelle..i...
Pocałował mnie...przeszyły mnie dreszcze...to było takie dziwne...nie czułam bicia serca, nie potrafiłam się wyrwać, wszystkie myśli zostały "wybite" z mojej głowy...
-..Ja.. - dokończył..
Odsunął się o niecały metr, obdarzył mnie ciepłym uśmiechem i powędrował w stronę swojego namiotu. Wszedł do niego..
A ja..ja stałam dalej jak przedtem.....Powoli poczułam jak zaczynam odzyskiwać oddech..Powoli analizowałam każde zdarzenie z tego wieczoru...Spojrzałam jeszcze raz w niebo..
-Ciekawe jakie jeszcze niespodzianki spotkają mnie w życiu...-pomyślałam
Poszłam do swojego namiotu....Położyłam się i zasnęłam, nie zastanawiając się nawet, czemu nie budzę się w normalnym świecie, w szpitalu....
czwartek, 30 maja 2013
Rozdział 10.- Burning Heart.
Obudziłam się okropnie wymęczona i niewyspana. Z początku widziałam niewyraźnie, ale z czasem zaczęłam odzyskiwać wyraźny obraz. Złapałam się za głowę i pokręciłam nią...Nade mną stali Michael i Michelle, mieli zmartwione miny.
-Co jest ? Czemu mnie tak głowa boli ? - czułam jak łomocze mi w głowie
-Zemdlałaś. Eleno, to źle. Nawet bardzo . - zauważył Michael ze skamieniałą twarzą
-Czemu? - od kiedy omdlenie mogło być czymś niebezpiecznym i złym ?
-Nie uważasz, że to dziwne mdleć co noc, kiedy się tu spotykamy ? - powiedziała Michelle
-Nie. Dajcie spokój, to nic poważnego .
Zapewne mi nie wierzyli, ale ja miałam własne racje, więc szybko podniosłam się, wyszłam z namiotu i rozejrzałam wkoło. Przyjaciele wyszli za mną
-Jakieś nowe wieści od Thiago ? - odezwałam się po chwili ciszy
-Nie za bardzo. Zniknęli bez śladu. - odpowiedział cicho i spokojnie Michael
-Przecież nie mogli bez niego zniknąć, jakiś tu musi być, za mało dokładnie szukaliście ! - Michalle zaczęła warczeć na Jeffreysa
-Michelle, uspokój się ! - rzuciłam w stronę przyjaciółki, po czym dodałam w stronę chłopaka - Michael, ona ma rację, nie mogli zniknąć bez śladu, musi być cokolwiek co po nich pozostało, cokolwiek..
-Myślisz, że nie szukałem ? Przeciwnie, przeszukałem cały teren dookoła. I co ? I pustki . - wydawał się denerwować coraz bardziej z każdą minutą
Atmosfera wśród nas gęstniała. Michael jako jedyny umiał znaleźć jakikolwiek trop, ale krzyki i rozpacze Michelle nie pozwalały mu myśleć. A ja .... a ja jestem bezradna.. Z jednej strony wiem co czuję Michelle, ale jeśli będzie się tak drzeć to nigdy nie znajdziemy Thiago.
-Uspokójcie się !
-Nie ! Michelle przestań się drzeć ! - ryknął prawdopodobnie na cały las Jeffreys
-Nie potrafię ! A ty go szukaj !
-Jakim cudem, jak przez ciebie nie odnajduję się we własnych myślach ?!
-Dosyć ! - warknęłam w ich stronę
-Nie uratujemy siebie i tego Panem z nią !
-Michael !
-On nie ma zamiaru nas ratować, zdrajca !
-Michelle !
I tak dużo więcej razy i dużo gorzej darli się na siebie Michelle i Michael przez dłuższy czas. Nawet ja nie dałam rady ich rozdzielić. Nagle zza drzew wyłonił się czarny dym...taki sam jak w tedy, kiedy porwali mnie i Jeffreys'a, po czym zamknęli w lochach i torturowali.
-Co tak ciemno...? - Michael przestał zwracać uwagę na krzyki Michelle i odwrócił głowę w stronę dymu, który z każdą sekundą znajdował się coraz bliżej nas
Nawet Michelle odwróciła wzrok. W jej oczach przez chwilę dostrzegłam strach, niepewność, ból, tęsknotę.......Bała się tego co będzie....Nienawidzę jak ludzie dla mnie ważni cierpią. Mam ochotę przelać jej strach na mnie, dlaczego choć jedna osoba nie jest nigdy w pełni szczęśliwa ?..Spojrzałam na Michael'a. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Pogodził się ze swoim losem...on tak...ale ja...nie!
-Biegiem ! - krzyknęłam i przebiegając między nimi złapałam ich ręce, przez co wyrwałam z szoku i uratowałam
Biegliśmy ile sił w nogach. Dym był coraz bliżej, ale na szczęście jeszcze daleko.
W pewnym momencie Michael zatrzymał się i spojrzał na drzewo. Nad jego głową jakby zabłysła żarówka.
-Tutaj ! Wspinajcie się na drzewa ! - ryknął za nami
Ja i Michelle natychmiastowo zatrzymałyśmy się. Odruchowo rozejrzałyśmy się wkoło. Gdzie jest Michael..? Kręciłam głową to w prawo to w lewo aż w końcu mój wzrok go odszukał. Wołał nas i wskazywał na wielkie drzewo. Porwałam przyjaciółkę za rękę i co tchu pobiegłam w stronę chłopaka.
Kazaliśmy Michelle wejść na drzewo jako pierwszej. Za nią weszłam ja, a na końcu Michael. Gałęzie im wyżej tym bardziej ciasne, małe i kruche. Teraz one były czymś, od czego zależało życie każdego z naszej trójki. Michelle kurczowo złapała się konaru , a ja ręki Michael'a. Spojrzał na nasze splecione ręce, potem na mnie...O matko, co ja zrobiłam, nie powinnam, myślałam że to gałąź..Szybko wyrwałam swoją rękę z jego uścisku. Przez chwilę jeszcze na mnie patrzył, po czym schylił wzrok. Z góry widzieliśmy jak czarny dym niszczy wszystko co dobre 6 metrów pod nami. Po czasie jednak dym ten jakby rozpłynął się w powietrzu. Z zaciekawieniem i strachem obserwowaliśmy, czy nie pojawi się ponownie, czy nie będzie chciał nas znowu zaskoczyć...w końcu pod taką osłoną dymną ostatnio szli Raynants.
-Najbezpieczniej by było gdybyśmy zostali tu, na górze. - szepnął Jeffreys
-Nie ma mowy, mam lęk wysokości ! - rzuciła ostro Michelle
-Michelle ma rację. Nie możemy nocować na drzewie. Nie mamy lin, którymi przywiązalibyśmy się do pnia. Najprawdopodobniej podczas snu spadlibyśmy i przy okazji coś złamali. Uniemożliwiłoby to nam dalszą podróż, czyli bylibyśmy bardziej narażeni na atak Raynants'ów. - moje argumenty były nie do przebicia
Michael stał, jakby trawiąc słowa, które wypowiedziałam, po czym skinął głową i dodał:
-Niech wam będzie, śpimy na dole.
Powoli zeszliśmy z drzewa. Na wszelki wypadek rozejrzałam się jeszcze raz dookoła. Po czarnym dymie nie został nawet ślad. Schyliłam głowę. Zawsze chciało mi się walczyć, ale teraz o co ? Mam walczyć z całą armią nieprzyjacielsko nastawionych wampirów, podczas gdy przeciwko nim stanę ja i dwoje moich przyjaciół ? Bez sensu, nie mamy szans. Uśmiechnęłam się smutno pod nosem. W pewnym momencie poczułam na sobie spojrzenia. Michael i Michelle w ciszy przyglądali się mi, jakbym była jakimś nieznanym, całkiem nowym odkryciem. Co się im dziwić, jakkolwiek długo ktoś by mnie znał nigdy nie pozna mnie do końca. Jestem tajemniczą zagadką, na którą nie ma odpowiedzi.
-To ja może pójdę spać. Jutro zapowiada się pracowity dzień. - chwilową ciszę przerwał głos Michael'a
Chłopak ziewnął i po minucie zniknął w namiocie. Ze schyloną głową podniosłam oczy przed siebie. Uda mi się, muszę wierzyć, bo tylko to mi zostało, za późno, żeby cokolwiek cofnąć.
Michelle westchnęła i usiadła pod drzewem, na które wspinaliśmy się uciekając przed wampirami.
Zwróciłam oczy ku niej. Skupiona wpatrzyła wzrok w jeden punkt, gdzieś w oddali...Z jej oczów popłynęły łzy. Schowała głowę w ramionach. Dosiadłam się do niej, przytuliłam i pogłaskałam po włosach... Zwróciła głowę ku mnie. Łzy lśniły na jej policzkach.
-Nie martw się. Znajdziemy go, ich zabijemy...obiecuję ci to...
Jej spojrzenie i zachowanie wyrażało więcej niż tysiąc słów. Jak się zakochała to zawsze mocno....zawsze musiałam ją pocieszać, ratować z tego..ja nigdy naprawdę się nie zakochałam i nie chcę. Michelle zdecydowanie mnie do tego , można powiedzieć, że nawet zniechęciła. Tyle cierpieć przez jednego gościa, który i tak ma cię w dupie. Bez sensu. Kochała go ponad wszystko. No cóż, samo przyszło...Cokolwiek by się stało zawsze przy niej będę. W końcu True Friends.
-Idź już spać, źle wyglądasz. Jutro będzie lepiej, zobaczysz. - wymusiłam przyjacielski uśmiech i pocieszające spojrzenie
Weszła do swojego namiotu. Ziewnęłam , podciągnęłam kolana tak, że obejmowałam je rękoma i spojrzałam w niebo...Była pełnia. Księżyc był ogromny. I taki piękny..
Zdawało mi się, że chciałam jeszcze odwrócić głowę, ale nie zdążyłam. Zasnęłam.
...
Trzask ! Natychmiastowo otworzyłam oczy. Coś spadło. Jakaś gałąź runęła obok mnie. W tedy usłyszałam kroki...Zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować to coś przyłożyło mi rękę do twarzy i uniemożliwiło krzyk.....
czwartek, 11 kwietnia 2013
Rozdział 9. - The Reason, Why I Smile.
-Elena ! Elena ! Elena ! - usłyszałam nad sobą głuche krzyki, ale nie wiedziałam o co chodzi
Otwarłam oczy. Znalazłam się znów w namiocie. Nade mną siedziała Michelle. Przerażona podskoczyłam. Nie minęła jednak chwila zanim się uspokoiłam.
-Co ona tu robi ? Czego ona ode mnie chce ? - zastanawiałam się w myślach
Byłam na nią wściekła.......Ciągle zadawałam sobie jedno pytanie : "Dlaczego mnie zostawiła .. ?"
Jednak moje złe odczucia wobec niej minęły. Płakała. Po jej dotychczas uśmiechniętych i promieniejących policzkach spływały łzy....łzy smutku..
-Michelle... co się stało... ? - przytuliłam przyjaciółkę
-Długa historia.....przepraszam cię, ja.... - zaczęła, ale nie dałam jej skończyć
-Mam czas.
-Ja....nie wiem jak to mam powiedzieć....
-Normalnie...uspokój się najpierw...
-Może masz rację....
-Oddychaj..
-Oddycham..już....
Michelle zaczęła głośno oddychać, jednak po jej oczach nadal płynęły łzy..
-A więc... -zaczęła przyjaciółka - Kiedy zauważyliśmy, że zostałaś w tyle David nakazał uciekać, ale Michael go nie posłuchał. Pobiegł za tobą. Chyba dalej wiesz co się stało z wami.... Chciałam pobiec za nim do ciebie, jednak Darene mnie zatrzymała. Złapała mnie za dłonie. Szarpałam się, ale mnie nie puściła. Thiago chciał biec mi pomóc, ale David zasłonił mu drogę....Thiago kazał mu się cofnąć, ale wampir nie odpuszczał. Stał i najwyraźniej nie miał ochoty tego uczynić. Chłopak rzucił się więc na wampira, a ten go ugryzł...od tej pory Thiago chyba sam staje się wampirem... Nie wytrzymałam... Kiedy oni opiekowali się nim, uciekłam.... Oni są źli.... oszukiwali nas.... a wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze ? Wampiry nie mają uczuć, Thiago zmienia się w wampira, a ja go chyba kocham...już byliśmy tak blisko siebie.....ja... - nie dała rady dalej mówić...
Wybuchnęła głośnym płaczem..
Pierwszy raz nie wiedziałam co powiedzieć...
-Ja....przykro mi... - zacięłam się.....zrozumiała, że mnie zatkała...
-Pierwszy raz...patrząc w jego oczy..poczułam, że to ten jedyny...jak zawsze coś się musiało schrzanić...
-Nie martw się....poszukamy go...odmienimy....postaramy się przynajmniej...
Pokiwała głową... Przez chwile siedziałyśmy cicho, jednak byłyśmy głęboko zamyślone.
-Michael wie, że tu jesteś ? - spytałam
Wyrwało to moją przyjaciółkę z zamyślenia...
-Nie. Wślizgnęłam się do twojego namiotu.... - wyjaśniła
-Musimy mu o tym powiedzieć...Inaczej rzuci się na ciebie z kołkiem. Powinien być teraz w swoim namiocie. Chodźmy.
Michelle zaśmiała się, po czym otarła łzę...
Wyszłyśmy z mojego namiotu i wbiegłyśmy do namiotu Michael'a....
Jednak go tam nie było....
-Elena...gdzie jest Michael...mówiłaś, że tu będzie... ? - Michelle spojrzała na mnie pytająco
-Nie wiem... jasna cholera trzeba go szukać...
Wybiegłyśmy z jego namiotu. Zaczęłyśmy wykrzykiwać w niebo głosy jego imię.
-Michael ! Michael ! Halo ! Gdzie ty jesteś ?!
Nagle zza zarośli wyłonił się uśmiechnięty łowca.
-Witam. Widzę, że panie się o mnie martwiły.. - na jego twarzy pojawił się widniejący od ucha do ucha banan
Byłyśmy na niego wściekłe. Ba, miałyśmy ochotę się na niego rzucić i rozszarpać na strzępy !...
Na szczęście nic mu się nie stało.... przestraszył nas...
-Nigdy więcej takich numerów Jeffreys... - rzuciła chłodno Michelle
-Kogo my tu mamy... Edwards, jak miło cię znowu widzieć . - zaśmiał się sarkastycznie chłopak
-Taa...jeszcze brakuje tego, żebyście się zaczęli tutaj kłócić... - westchnęłam
-Nie ja zacząłem. - stwierdził Michael
-Ja też nie. - powiedziała Michelle
-Dosyć ! - warknęłam - Macie się więcej nie kłócić, nie drażnić, ani przekomarzać ! Michelle, wiesz gdzie może być teraz Thiago.. ?
-Thiago... ? Coś się stało... ? - spytał Jeffreys
-A właśnie...nie powiedziałyśmy mu... - zauważyłam
-Ale co ? O co chodzi ? .. - dopytywał się niepewnie łowca
-No bo Darene i David nie byli naszymi sprzymierzeńcami. Właściwie to nas zdradzili. Kiedy ty pobiegłeś po mnie w tedy...to Michelle i Thiago też chcieli, ale wampiry ich powstrzymały. Thiago się zbuntował i został ugryziony. Zmienia się w wampira. Chcemy go znaleźć, albo odmienić z powrotem w człowieka.. - wyjaśniłam
-Kto ci to powiedział.. ? - Michael wydawał się zdziwiony
-Jak to kto ? Michelle.
-I ty jej wierzysz ? .. - prychnął chłopak
-Skoro przeżyła to muszę. Poza tym to moja przyjaciółka, nigdy mnie nie okłamała. Swoje fochy zostawcie sobie na później, teraz idziemy ratować Thiago. - rzuciłam szorstko, po czym powtórzyłam - Michelle, wiesz może gdzie znajdziemy Thiago albo choćby jego trop... ?
-Wiem, gdzie mieliśmy ostatnio obóz...W tedy, kiedy uciekłam, ale oni się już dawno przenieśli.. Zapewne zauważyli już, że mnie tam nie ma...
-Nie ważne czy zauważyli, czy nie. Zwijamy namioty i idziemy tam, gdzie nas zaprowadzisz, czyli tam, gdzie mieliście ostatnio obóz. - mruknął Jeffreys
Razem z przyjaciółką kiwnęłyśmy głową. Zaczęliśmy zwijać namioty i zacierać ślady, które mogłyby nakierować Raynants'ów bądź David'a albo Darene na nas. Po czasie wyruszyliśmy w drogę. Michelle prowadziła. Szliśmy przez gęsty las. Michael cały czas siedział cicho, jakby nad czymś poważnie myślał, za to Michelle od czasu do czasu podjęła ze mną jakiś temat. Po około godzinie wędrówki zrobiliśmy sobie przerwę. Usiedliśmy na złamanych konarach od drzew. Michael podał nam po kromce chleba i zaczęłyśmy jeść.
-Elena...
-Hmm ?
-Jak myślisz, czy Thiago się odnajdzie.. ? Czy zdążymy go odmienić .. ? Jak to zrobimy.. ? Czy będzie mnie pamiętał.. ? - te pytania należały do mojej przyjaciółki
Jednak nie potrafiłam na nie odpowiedzieć....
-Michelle...ja nie wiem.....mam nadzieję, że znajdziemy go w samą porę , żeby go odmienić i mam nadzieję, że będzie ciebie i w ogóle nas wszystkich pamiętał.. Że będziecie razem szczęśliwi...
Dziewczyna pochyliła głowę. Rozumiałam ją... myślała....musiała sobie to wszystko przemyśleć, przyswoić do wiadomości.....
-To co, idziemy ? - z zamyślenia wyrwało mnie pytanie Michael'a
-Tak. Michelle, daleko jeszcze.. ?
-Jesteśmy mniej więcej w połowie drogi. Za kilkadziesiąt minut powinniśmy dotrzeć na miejsce obozu. - wyjaśniła Edwards
-Mam nadzieję, że go znajdziemy... - westchnęłam pod nosem
Michael ciągle wzdychał pod nosem. W pewnym momencie podeszła do mnie Michelle.
-Jak ty z nim wytrzymujesz ?
-Normalnie. - zaśmiałam się, po czym dodałam - Jest nawet okej. Można się z nim dogadać.
-Czyli coś się kroi.. ?
Wybuchłam śmiechem.
-Michelle, czy zawsze jak się dogaduję dobrze z jakimś facetem to ma się coś kroić .. ? - nie potrafiłam powstrzymać się od śmiechu
Przyjaciółka również zaśmiała się. Za to Michael patrzał na nas pytająco.
-Z czego się tak drzecie . ?
-Nie drzemy, tylko cicho śmiejemy . - wyjaśniłam
-Taa cicho... tak cicho, że Raynants'i w swoim zamczysku muszą nosić nauszniki, a nawet to im nie pomaga..
-A idź . ! - zaśmiałam się i rzuciłam dzikim kwiatem w Jeffreys'a
Michael zaczął wyrywać z niego płatki nucąc pod nosem..
-Kocha..nie kocha...
Dosłownie piałam ze śmiechu.
-Mówiłam ci, że on jest jakiś niedorozwinięty .. ? - szepnęła mi do ucha Michelle
Ze śmiechu płakałam.
-Nie, jeszcze mi tego nie mówiłaś.
-To teraz ci mówię, że Michael to jakiś niedorozwinięty typ.
-Dlaczego .. ?
-Kocha ! - wykrzyknął na całe gardło uradowany Michael
Spojrzałyśmy na niego pytająco. W ręce trzymał ostatni płatek z kwiatu, którym w niego rzuciłam.
-Dlatego. - mrugnęła do mnie znacząco przyjaciółka
Zaśmiałyśmy się ponownie. Jeffreys potrafił rozbawić człowieka, a przynajmniej mnie.
-Już jesteśmy... - powiedziała cicho Michelle
Rozejrzałam się po wskazanym przez przyjaciółkę terenie..
Jednak nic ciekawego tam nie znalazłam... Tylko trawa.. Ani jednego śladu....
-Tutaj rozbijamy obóz, później idziemy dalej. - rozkazał Michael
-Elena ! Elena ! - ktoś zaczął wołać moje imię...
Znałam ten głos, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć, do kogo należał...
Wszystko zaczęło wirować... Obraz stawał się coraz bardziej zamazany...Coraz mniej widziałam.....W końcu przede mną była tylko ciemność....
.........................
Otworzyłam oczy. Nade mną stała zdenerwowana pielęgniarka i przerażona babcia.
-Co jest ? Co się stało ? Czemu tak krzyczycie..... ? - spytałam rozespana
-Twoje tętno wynosiło zero. Serce ci nie biło. Po czasie zaczęłaś je odzyskiwać, ale i tak miałaś je bardzo słabe. Postanowiłam zastosować starą, tradycyjną metodę, czyli normalne wybudzenie krzykiem pacjenta. Na ciebie to na szczęście podziałało. Zazwyczaj to nie pomaga....
To wszystko było takie bez sensu....
Czy ja umierałam.. ? Nie no, bez sensu.
-Elenko, dobrze się już czujesz .. ? - spytała niepewnie babcia
-Tak, czuje się cały czas fantastycznie..czemu pytasz.. ?
-Bo jakaś blada jesteś...
-Oj babciu, ja od urodzenia jestem blada. - zaśmiałam się
Chyba tym uspokoiłam staruszkę...
-Kiedy wychodzę ze szpitala .. ?
-Przez te spadające tętno przeraziłaś lekarzy...zostaniesz dłużej na kontrolę...
Uśmiechnęłam się smutno. Tak właściwie to myślałam o tym, gdzie można znaleźć Thiago...gdzie Darene i David mogliby go ukrywać...
Tak właściwie to zawiodłam się na Darene... już jej ufałam...
Chyba za często i za szybko ufam ludziom.
Myliłam się co do niej... Ani w jednej tysięcznej nie jest taką wspaniałą osobą, jaką była moja matka.
Jest jej odwrotnością....Krwiożerczą bestią z legendarnej krainy...bezlitosną i bezuczuciową...
A David....o nim nawet nie wspomnę. Oboje to była tylko przykrywka. Byli szpiegami, którzy zapewne donosili Raynants'om gdzie aktualnie się znajdujemy...
A Michelle i Thiago nie pozwolili za nami w tedy biec, bo w czteroosobowej grupie moglibyśmy ich już powalić... Poza tym patrolowa grupka wampirów rozpoznała by ich...
Nie mogli się przecież wydać na takie ryzyko....
-El, o czym myślisz... ?
-Nie ważne babciu.... Spać mi się chcę... - ah te moje tradycyjne wymówki
-Wspaniale ! Sen ci pomoże, miałaś dzisiaj ciężki dzień, poza tym jesteś jakaś taka blada....
-Faktycznie nie za dobrze się czuje.. - przytaknęłam - Dobranoc babciu..
-Dobranoc Elenko... i słodkich snów...
Wzięłam telefon i słuchawki i jak zwykle puściłam sobie piosenkę do snu.
-Taa...bardzo słodkich snów... - mruknęłam pod nosem sama do siebie
Po czym od razu pogrążyłam się w głębokim śnie...
środa, 3 kwietnia 2013
Rozdział 8. - Please, Don't Leave Me .
Obudziłam się w.... namiocie ?! Zerwałam się na równe nogi, jednak od razu uderzyłam głową o samą górę namiotu.
-Co do licha ? - jęknęłam chwytając się za głowę
Odszukałam wyjście z namiotu i wyszłam na zewnątrz. Był dzień, ktoś rozpalił ognisko.
Jak to możliwe ? Przecież ostatnio nie mieliśmy namiotów. Jakim cudem jesteśmy w jeszcze innym miejscu ? Nie rozpoznaję tego terenu.... Poza tym, powinniśmy dalej leżeć na ziemi.... Gdzie jest Michael .. ?
Rozejrzałam się dookoła. Wokół było pełno drzew. Nagle, zza jednego z nich wyszedł Jeffreys z butelką na wodę.
-Już się obudziłaś. - uśmiechnął się do mnie
-Jak widać. Jak ty to ... ?
-Chodzi ci jak ja to wszystko zrobiłem ? Normalnie. Kiedy ja się obudziłem, ty byłaś jeszcze nieprzytomna. Zaniosłem cię na rękach w odpowiedniej odległości od zamczyska pijawek i rozbiłem "mini obozik" . - przerwał mi Michael
-Wow.... A ty się już dobrze czujesz ... ? - spytałam przypominając sobie o ostatnim zajściu... jak walczył z wampirami i cały był pokiereszowany
-Tak. Czego nie można powiedzieć o twoim nadgarstku. Jakbyś nie zauważyła, krwawi. - spostrzegł chłopak
W tedy przypomniało mi się całe zajście. Spojrzałam na swoją rękę.. i widząc krew poczułam jak słabnę... upadłam.....
.........................
-Elena ! Obudź się ! Halo ! Żyjesz ? - usłyszałam głuche krzyki Jeffreys'a
Otworzyłam oczy. Nad sobą zauważyłam swojego towarzysza.
-Czy ja żyje ? Czy to raj ? Albo oboje zginęliśmy.
Michael zaśmiał się:
-Żyjesz. Zemdlałaś. Chyba krwawiłaś już dość długo i po prostu omdlałaś z kuli braku krwi. Zająłem się twoją ręką. Bądź spokojna, już nie krwawi. - stwierdził, po czym dodał - Chyba słabniesz na widok krwi.
-Nie...Ja często miałam... - przypomniałam sobie o cięciach się...o cyrklu , żyletce, jednak nie zamierzałam mu o tym powiedzieć.. -....rany krwawiące.. i nigdy nie mdlałam. Chyba jest to z powodu utracenia dużej ilości krwi... - spojrzałam w ziemię
On ciągle przypatrywał mi się, jakbym była jakimś ciekawym znaleziskiem.
-Zmieniłaś się odkąd pierwszy raz cię zobaczyłem w klasie. - wyznał
-To samo myślę o tobie ..
Uśmiechnął się pod nosem.
-Może mnie jeszcze w tedy...hmm..no nie wiem nie znałaś ? - droczył się ze mną
-Hmm...a może ty mnie w tedy nie znałeś ? ..
-Znałem. Największy, szkolny bandyta.
Wybuchłam śmiechem:
-Już wiem co ludzie myślą o mnie, gdy widzą mnie pierwszy raz. Ty dla mnie za to wyglądałeś na kujona.
-A czemuż to ?
-No bo siedziałeś w pierwszej ławce .
Udławiłby się ze śmiechu swoim piciem, które właśnie pił.
Postanowiłam zmienić temat:
-Ciekawe , gdzie ich wcięło.
-Ich, czyli kogo ? - uśmiechnął się Michael
-Kurde a o kogo może mi chodzić. David, Darene i Michelle.
-Zostawili nas. Jesteśmy zdatni tylko na siebie. -odparł
-Nie wierzę. Przecież Michelle po prostu by mnie tak nie zostawiła. Ja myślę, że oni idą wypełniać inną misję, albo nie wiem...
-Mów co chcesz, ja i tak uważam, że oni nas zostawili.
-Znowu się ze mną przekomarzasz.. ?
-No a jak . - zrobił minę typu "Me Gusta"
-Przestańmy gadać. Musimy ich znaleźć. - rzuciłam po chwili ciszy
-Wolałbym tu zostać maleńka. - stanął naprzeciwko mnie chłopak
-Nie nazywaj mnie tak. Jestem niewiele mniejsza od ciebie, malutki. - mrugnęłam do niego
-Nigdy nie widziałem tak szarych oczu, że aż białych.. - spojrzał mi głęboko w oczy
-Nigdy nie widziałam tak jasnoniebieskich oczu, że aż płonących...
-Haha, teraz to wyjechałaś. - zaśmiał się Jeffreys
-Cicho lepiej siedź, to jeden z moich mądrzejszych tekstów w życiu.
-A jaki był najmądrzejszy ? - spytał z przymrużeniem oka
-Aa...dowiesz się w swoim czasie .
-Ciekawe czy kiedykolwiek ten czas nadejdzie. - jęknął Michael
-Nadejdzie w swoim czasie.
-Od kiedy ty taka mądra jesteś ?
-Od kiedy zadaję się z kujonem . - wystawiłam język
-Ehh....dobra, zbierajmy się. - zadecydował
-Znudzony rozmową ?
-Nie, ale świta i powinniśmy znaleźć inne miejsce noclegu, ale jeśli chcesz wrócić z powrotem do zamczyska, to ja nie wnikam.
Walnęłam go w ramię, na co tylko się uśmiechnął.
Zwinęliśmy obóz i wyruszyliśmy w drogę. Jednak nic nie mówiliśmy. Wystarczała nam swoja obecność. Tylko we dwoje.... Szliśmy powoli, właściwie nie musieliśmy się śpieszyć. Raynants jak na razie nas nie tropili. Jedyny problem to był brak Michelle, Darene i David'a przy nas. Mogli by nam pomóc, nakierować nas. Idąc wiele poświęciłam zagłębiając się w swoich myślach. Polubiłam Michael'a. Wydawał mi się dziwny, jednak zmieniłam zdanie. Umiem się z nim dogadać prawie tak jak z Michelle.
Jednak do Michelle mu wiele brakuje......
Ale ona mnie zostawiła...
Więc został mi tylko on....
Wolałabym o tym nie myśleć, ale od myślenia mam mózg...
-To co, tutaj rozbijamy obóz ? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Jeffreys'a
-Tak. Może być. - odpowiedziałam szybko
Michael rozbił namioty pośrodku lasu. Niesamowite, ile ta jego mała torebka potrafi przechować w środku rzeczy. Może on tam ma dziurę ozonową ?
Postanowiłam pomóc mu w pracy, w końcu dzisiaj i tak większość rzeczy robił sam.
-Zrobię kolacje. - rzuciłam, na co tylko się uśmiechnął
-Już zrobiona. -wyciągnął z plecaka dwie kanapki
Dla mnie i dla niego...
-Smacznego. - powiedział krótko, jak to zazwyczaj ja mam w zwyczaju
-Dzięki.
Po tej krótkiej wymianie zdań powiedzieliśmy sobie "Dobranoc" i skierowaliśmy się w stronę swoich namiotów. Położyłam się i zaczęłam analizować dzisiejszy dzień, ale zanim zdążyłam o czymkolwiek pomyśleć to....
......................
....Znowu znalazłam się na szpitalnej sali. Obok mnie siedziała babcia.
-Witaj Elenko ! - uśmiechnęła się do mnie babcia
-O cholera, wyładowany telefon mam... - komórka nie chciała się nawet włączyć
-Oj, to z tobą naprawdę musiało być źle, żebyś o naładowaniu komórki nie pamiętała.
Zaśmiałam się.
-Tak. Miałam bardzo ciekawy sen. Ostatnio mam same takie. - wyjaśniłam - Często o nich myślę.
-To dobrze.
-Kiedy wychodzę ze szpitala ?
-Jak wszystko pójdzie dobrze, to jutro powinnaś być już w domu. - powiedziała przyjaźnie babcia
-To okej. - rzuciłam krótko
Teraz interesował mnie los mojego telefonu. Załadowałam go do kontaktu mając nadzieję, że załaduje się zanim zasnę. Bez niego ani rusz !
-Elenko, ja już pójdę do domu. I tak nie pozwolą mi tu nocować, a powoli się ściemnia. Miłych snów.
-Pa babciu.
Ehh. Bateria w telefonie jest całkiem pusta. Czuję się jak w pułapce. Babcia wyszła. Zostałam sama ze sobą i ze swoimi myślami, gdyż pacjenci na sali nie byli zbyt skorzy do rozmowy. Co się dziwić, kto by chciał gadać z jak to ujął poetycko Michael: "Największym, szkolnym bandytą ! ".
Traciłam nadzieję. Jak najszybciej chciałam zapaść w sen, aby znowu znaleźć się w Panem i w swoim wygodnym namiocie.
Czekałam na telefon.
-Bez ciebie spać nie idę ! - mruknęłam w stronę komórki
Nagle przypomniała mi się rozmowa moja i Jeffreys'a. Wybuchłam gromkim śmiechem, nie potrafiłam go powstrzymać.
Pacjenci na sali wybudzili się i zaczęli się na mnie gapić jak na idiotkę...
W końcu kto normalny śmieje się na całe gardło o 24 w nocy.
Nawet miły był ten dzień. W Panem również było spokojnie...
Ale to nie znaczy , że teraz tak będzie...
Czekając na cud, czyli naładowanie się mojego całkiem pustego telefonu zasnęłam.....
wtorek, 2 kwietnia 2013
Rozdział 7. - Always And Forever.
Otworzyłam oczy. Wstałam i rozejrzałam się po jakimś pokoju, w którym się znajdowałam. Ani w jednej tysięcznej nie przypominał sali ze szpitala. Wręcz przeciwnie, bardziej przypominał mi loch. Podeszłam do ściany i dotknęłam jej. W tedy przypomniało mi się coś. Przecież ja miałam złamaną i "pokiereszowaną" nogę. Nie umiałam chodzić, a co dopiero wstać, taki był ból, a teraz ? Potrafię chodzić. Złapałam się za miejsce złamania i podwinęłam spodnie. Nic. Czystka. Ani jednej rany, ani jednego śladu po złamaniu.
-Widzę, że się już zbudziłaś.
Przestraszona odwróciłam się w stronę źródła głosu.
Przy otwartych drzwiach z lochu stał wampir. Oparty był o ścianę, z rękami założonymi o siebie. Był to ten sam wampir, który prowadził mnie wczoraj pod salę sądowniczą, bądź salę królów Raynants.
-Tak, też się dziwię, że dałam radę wstać tak wcześnie... - uśmiechnęłam się pod nosem
-Widzę, że lekarstwo działa. Nie masz ani jednej rany i potrafisz doskonale chodzić. Wręcz odwrotnie jest z twoim chłopakiem... - zaczął dusić się sarkastycznym śmiechem wampir
W tedy przypomniałam sobie o Michael'u. Jak mogłam o nim nie pamiętać, przecież w każdej chwili ONI wykorzystując moją nieuwagę mogli go zabić.
Widząc moje bezradne i nieco nerwowe spojrzenie wampir zaśmiał się jeszcze bardziej:
-Spokojnie. Z nim wszystko w porządku.
-Chcę go zobaczyć. - postanowiłam
-Aktualnie śpi. A my wolimy go nie wybudzać... - zaśmiał się ponownie, po czym dodał - Gdzie wasi towarzysze ? Myślałem, że po was przyjdą. Jednak się myliłem. A szkoda, miałbym okazję ich poznać.
Wampir jakby celowo chciał, abym o wszystkich rzeczach, które wprawiały mnie w wewnętrzny ból sobie przypomniała. Jednak w pewnym sensie miał rację...
Towarzyszyli nam. Powinni po nas wrócić, nas szukać, a co zrobili ? Uciekli sobie, jak najdalej. Nawet Michelle. Zawiodłam się na niej i na nich wszystkich...
Myślałam. Michael nie może umrzeć, a czuję, że jak jesteśmy osobno grozi nam niebezpieczeństwo.
Planowałam w końcu nas uwolnić z tego zamczyska, ale pytanie...jak ?...
Po chwili zapomniałam o obecności wampira w lochu. Obserwował mnie, jednak nie za bardzo obchodziło mnie, co sobie pomyśli. Po czasie on wyszedł, a ja zostałam sama ze swoimi myślami.
W końcu coś mi przyszło do głowy.
-Eureka ! - zawołałam sama do siebie w myślach
Natychmiast rzuciłam się pod ziemię. Przede mną musiał tu ktoś być. Musiał mieć jakiś nożyk, cokolwiek...
Niestety pod łóżkiem nic nie było. Jednak nie rezygnowałam. Nie mogłam zwlekać dłużej, oni i tak by nas prędzej czy później zabili.
Kiedy przeszukując cały pokój nie znalazłam pozostałości scyzoryka , zrezygnowana zaczęłam chodzić po pokoju zagłębiając się w swoje myśli.
Nagle butem coś kopnęłam. Natychmiast spojrzałam pod siebie. Był tam kamień. Wzięłam go w ręce.
Przez chwile patrząc w niego jeszcze myślałam... Był ostry...
Jednak nie potrzebowałam noża.
Łóżko, na którym spałam miało cztery drewniane nogi. Na dodatek ten kamień... Miałabym pięć kołków. Wystarczy tylko je obrobić, zanim jakikolwiek wampir wejdzie do tego lochu.
Zaczęłam uderzać kamieniem w nóżkę od łóżka.
Po około czterech godzinach nieprzerwanej pracy udało mi się coś stworzyć.
Kształtem nie przypominało to kołka takiego, jaki miał Thiago, ani takiego, jaki miał Michael, lecz przynajmniej był ostry. Czym prędzej wpakowałam je do kieszeni i z powrotem usiadłam na łóżko...
Wystarczyłoby, gdyby choćby jeden wampir przyszedł na kontrolę...
Dzisiaj chyba jest mój szczęśliwy dzień. W końcu usłyszałam, jak ktoś otwiera drzwi do lochu. W rękę pochwyciłam jeden kołek i przecięłam się nim na nadgarstku tak, aby kapała mi krew.
Gdy wampir wszedł do sali zaczęłam udawać krzyki , jęki i okropny ból.
-Co się stało ?! - próbował mnie uspokajać
W tedy pokazałam mu moją rękę....
Zaczęłam obserwować jego reakcję... .
Oczy zaczęły mu tak jakby wirować, zaczął ciężko dyszeć, próbował się uspokoić, nad tym panować, ale nie dawał sobie rady.
-Spróbuję ulżyć ci w cierpieniu ! - na mojej twarzy zagościł uśmiech
Rzuciłam się na wampira i wbiłam mu kołek w serce...
Tym razem robiłam to umyślnie, bez gorączki, bez bólu... Zabiłam go. Zabiłam wampira...
Nie było to zbytnio przyjemne uczucie, ale musiałam ratować siebie i Michael'a.
Wampir upadł, po czym zamienił się w proch. Jedyne co po nim pozostało to klucze do mojego lochu. Porwałam je i zamknęłam za sobą drzwi, po czym wybiegłam na górny korytarz....
-Michael.. za którymi drzwiami ty leżysz.... - myślałam zrozpaczona
Nie mogłam otworzyć pierwszych-lepszych drzwi. Za nimi mogły się kryć wampiry. Z jednym mogę sobie poradzić, ale już z dwoma byłby problem.
Nagle pewne drzwi zaraz obok mnie otworzyły się...
Odskoczyłam i schowałam się za nimi. Z sali wyszła wampirzyca.
Postanowiłam zerknąć do tego pokoju..
-Co zaszkodzi.. - tłumaczyłam sobie w myślach
Lekko, prawie niezauważalnie wyłoniłam się zza drzwi...
W sali były dwa łóżka. Na jednym z nich rozpoznałam torbę Michael'a.
Na wszelki wypadek rozejrzałam się po sali, czy nikogo innego w niej nie ma.
Czystka. Nic oprócz "pacjentów". "Na palcach" weszłam do sali..
-Michael.. Michael. - pochyliłam się nad chłopakiem i zaczęłam szeptać jego imię
Otworzył oczy....były takie..niebieskie, jasne...płonące.. Mój Boże....
-Uciekamy... - szepnęłam mu do ucha
Chłopak natychmiast zerwał się na równe nogi. Do ręki wziął swoją torbę.
Stanęliśmy przy drzwiach . Lekko wychyliliśmy głowy na korytarz. Pustka.
-Idziemy..Natychmiast...Szybko!... - rozkazał, po czym złapał mnie za rękę
Biegliśmy tak cały korytarz szukając wyjścia... Wydawał się bez końca, jednak w pewnym momencie zauważyliśmy schody, prowadzące w dół. Zbiegliśmy po nich, po czym ukryliśmy się za nimi. Michael wychylił się, by zobaczyć co kryje się za tymi ogromnymi schodami.
-I jak .. ? - spytałam szeptem Jeffreys'a
-Pusto...tylko drzwi .. chyba wyjściowe... - Michael nie odrywał wzroku od drzwi
Nagle zostały one otwarte i weszły przez nie dwa , inne wampiry.
-Jak się wydostałaś z lochu ? - spytał chwytając mnie za rękę i patrząc głęboko w oczy
Na chwilę jakby straciłam rozumowanie. Zapomniałam jak się nazywam, ale po chwili otrząsnęłam się z tego "letargu".
-Zbyt długa historia... Masz.. - wyciągnęłam z kieszeni jeden z moich kołków i podarowałam go Michael'owi
Spojrzał na mnie badawczo, po czym przyjrzał się kołkowi.
-Zostań tu i obojętnie co by się działo nie wychodź z tego miejsca. Okej ?
-Niestety nie mogę ci tego obiecać.
-Elena ! - warknął
-Zobaczymy.
-Uznaję to, za odpowiedź potwierdzającą .
Michael wstał z miejsca i ruszył w stronę dwóch wampirów z kołkiem.
Usłyszałam krzyki, okropnie się przestraszyłam i wybiegłam z miejsca mojego pobytu.
Spojrzałam w ziemię. Zobaczyłam na niej pełno krwi.. Wzrok schyliłam wyżej... Nikogo tam nie było oprócz Michael'a , który był cały we krwi.
Skierowałam na niego wściekłe spojrzenie, na co jedynie rzucił komendę:
-Drzwi są nadal otwarte. Nie traćmy czasu. Uciekajmy !
Wybiegliśmy z zamku. Znowu jednak poczuliśmy charakterystyczny zapach szarego dymu.
-Biegnij szybciej ! Nie zwalniaj ! - krzyczał mój towarzysz
Oboje nie chcieliśmy znowu znaleźć się w tym zamku. Biegliśmy ile sił w nogach, a dym zdawał się być coraz bliżej. Michael coraz bardziej krwawił. Wampiry po prostu by go rozszarpały.
Po chwili zaczął ciężko oddychać.
-Biegnij ! Dasz radę ! - starałam się dodać mu więcej sił
Jednak widać było, że on czuje się coraz gorzej, zwalnia tempo...
-No nie.. - zaklęłam się w duchu
Michael upadł. Nie dał rady. Leżał na ziemi omdlały.
Ponieważ byłam kilka metrów przed nim musiałam zwolnić i zawrócić.
-Michael, obudź się, wstań ! - krzyczałam, potrząsałam nim
Jednak on pozostawał nieprzytomny....
Wiedziałam, że to już koniec, że znowu tam wrócimy, że tym razem nie dają nam szansy i nas zabiją....
Ale kiedy z powrotem spojrzałam na dym..oddalał się....
Pytanie: Dlaczego ?...
Dopiero teraz zrozumiałam, jaka byłam wykończona... upadłam i natychmiast zasnęłam obok Jeffreys'a.
...........................................
Tym razem nie krzyczałam. Jedynie otworzyłam oczy i już znajdowałam się na szpitalnej sali.
Nie chciałam się budzić z tego snu. Co się z nami stanie ?! Byłam tego cholernie ciekawa.
Rozejrzałam się po sali. Była noc, a wszyscy pacjenci pewnie już dawno zasnęli. Koło mnie stał kubek z wodą i tabletki przeciwbólowe i pewnie nasenne. Połknęłam je i wypiłam wodę do dna.
Natychmiast chciało mi się spać.. Jednak jakaś szara myśl nie dawała mi spokoju...
Czy celowo dostaje te tabletki nasenne, aby szybciej zasnąć i dłużej zostać w Panem ? Wypełniać misję ? Czy moje sny nie są dłuższe ? W końcu przesypiam już prawie cały dzień...
Czy ja powoli całym ciałem przenoszę się do tej tajemniczej krainy .. ?
Nie wiedziałam, nie znałam na to odpowiedzi. Zapewne zaczęłabym nad tym myśleć, gdybym od razu nie zasnęła......
niedziela, 31 marca 2013
Rozdział 6. - What To Do When The Wits Says: Let It Go; And Heart Shouts: Fight ?? .
-Elena ! Elena ! Elena !
Ktoś zaczął mnie wołać po imieniu. Rozespana otworzyłam oczy . Znowu znajdowałam się w tym lesie co przedtem.
Potrząsnęłam głową. Nade mną stała zrozpaczona Michelle.
-Elena ! Elena, ty żyjesz ?! - krzyczała przez płacz
-Michelle ! Michelle, co się stało !? - próbowałam uspokoić przyjaciółkę
-Nie udało mi się ich zmylić ! ... Oni.. - mówiła co chwile nabierając powietrza do płuc
-NADCHODZĄ ! - z głębiny drzew wyłonił się David - Wstawać, uciekać !
Wszyscy natychmiast zerwali się ze swoich posłań. Nikt nie brał niczego. Jedyną osobą , która cokolwiek miała był Jeffreys. Jak zwykle przez ramię miał przewiniętą swoją podręczną torbę.
-Szybciej ! Nie dajcie się wciągnąć w ten szary dym za nami ! - ryczał na całe gardło wampir
Próbowałam biec szybko, ale noga zaczęła się dawać we znaki. Zwalniałam tempo , coraz wolniej biegłam. Znowu zostałam w tyle. Upadłam... w głębi serce żegnałam się już z wszystkimi. Jakby tego nie było mało opatrunek się zerwał, i rana zaczęła krwawić. Przykucnęłam trzymając się za nogę. Próbowałam biec dalej, ale nie dałam rady. Upadłam. Na domiar złego dostałam gorączki. Zaczęłam słabo widzieć.... Przybiegł ktoś.... Złapał mnie za rękę . Był to Michael
-Dasz radę biec sama ?
-Jak ja debilu w ogóle chodzić nie umiem ! - warknęłam
-No to po nas.
Zaczął wyciągać różne przedmioty z torby. Między innymi był to kołek.
-Co ty do cholery robisz ?! - byłam wściekła, a jednocześnie zdumiona
-Jak to co, wyciągam przedmioty do obrony. - mówił spokojnie
Przysiadłam na ziemi. Spojrzałam za siebie. Dym się przybliżał.
-I co teraz ? - mówiłam już znacznie spokojniej niż przedtem
-Jak nie umiesz chodzić to nic nie zdziałamy. Właściwie dym już nas dosięgnął, oni nas zostawili, i dobrze, a ja z tobą na rękach biegłbym wolniej. Wolę się przygotować do ataku. - wyjaśnił - A mam jeszcze trochę czasu, bo dym jest trochę metrów za nami, prawda ?
-Ee, Michael, nie chcę cię obrazić, ale już się w nim znajdujemy..
Chłopak zdumiał się. Oderwał wzrok od poprzedniej czynności przez siebie wykonywanej i zaczął rozglądać się dookoła. Rzeczywiście, byliśmy już w dymie. Wyglądało to podobnie do mocnej mgły, tyle że dodatkowo pod nogami znajdowały się coś ala chmury. Jeffreys wziął kołek w ręce i zbliżył się do mnie.
Chwycił mnie za rękę. Po ciele przebiegły mi dreszcze, ale nie odsuwałam się od niego . Obawiałam się najgorszego. Nagle zauważyliśmy ciemne, zakapturzone postacie w oddali. Były coraz bliżej nas. Po dymie przechodziły majestatycznie, jakby dumnie. Gdy stanęły kilka metrów dalej od nas ściągnęły kaptury i ruszyły bliżej do nas.
Rozpoznawałam ich twarze. Nie przypominały one nawet w jednym stopniu twarzy Darene lub David'a.
Twarze Raynants były zimne, wręcz lodowate, a spojrzenia obojętne i mordercze. Głowy były dumnie, ale lekko pochylone ku niebu, jednak spojrzenia były ciągle skierowane w nas.
Bacznie nas obserwowali, naszą reakcję, Michael'a z kołkiem i mnie stojącą jak słup soli.
Jeden wyciągnął rękę , jakby wskazując na nas.
-Brać ich. - głos jednego z wrogich wampirów był jakby bez emocji, ale stanowczy
Wampir, który rozkazał aresztowanie nas został w miejscu, lecz wampiry, które stały obok niego ruszyły w naszą stronę. Kiedy doszły do nas, chwyciły nas za ramiona. Wręcz szarpnęły. Syknęłam z bólu. Nagle wampir przystał.
-O nie.. - Michael nerwowo spojrzał w moją stronę
Wampir, który trzymał mnie za rękę zaczął robić dziwne postawy. Chyba chciał się na mnie rzucić.
Krzyknęłam i zasłoniłam głowę dłońmi. Poczekałam w takiej pozycji kilka sekund. Ale nadal żyłam. Spojrzałam tylko jak obok mnie Jeffreys i dwa wampiry toczą bój. Spojrzałam błagająco na wampira, który ciągle stał w miejscu . Na jego twarzy widniał uśmiech. Nic nie robił.
-Co ja mam zrobić, oni go zabiją, oni nie mogą.. - gorączkowo myślałam.. - Wiem !
Do głowy wpadł mi pewien pomysł. To musi być ich przywódca, skoro im rozkazuje, więc jeśli go zaatakuje, będą musieli go bronić, przy czym oderwą się od Michael'a. Pobiegłam po kamień, który stał niedaleko. Z trudem łapiąc oddech podbiegłam do niego... Noga coraz bardziej mnie rwała. Podczas biegu upadłam, lecz się podniosłam. Pobiegłam do wampira-przywódcy i zaczęłam dźgać go kamieniem. Jednak on tylko się śmiał. Śmiał się z mojego cierpienia. Oczy zachodziły mi mgłą, traciłam coraz więcej krwi, znowu dostałam gorączki...
Jednak pozostałe wampiry nie odrywał się od chłopaka. Postanowiłam więc dźgać wampira najmocniej jak potrafiłam. Starałam się trafić prosto w jego serce, ale moje ręce całe drżały, nie umiałam dokładnie wycelować. Z twarzy przywódcy zszedł perfidny uśmiech. Czyżbym trafiła ? Wampir upadł, a po chwili zmienił się w proch. Ja.. upadłam natychmiast za nim. Z kuli braku sił.
..........................................
Kiedy otworzyłam oczy znajdowałam się w jakimś ciemnym, zimnym i zamkniętym miejscu... Moja gorączka sięgała bodajże około 42 stopni, gdyż z kuli niej zaczęły mi spływać krople potu po twarzy.
W drzwiach widziałam dwie inne postacie. Domyślam się, że wampiry. Chciałabym uciec.. Oh, teraz jest taka okazja, próbowałam wstać, ale ręce miałam przykute kajdankami do ściany.. Z rozmowy wywnioskowałam tylko jedno zdanie...
-Ona umiera.
-Wiem.
-Musimy coś z tym zrobić, osoba, która zabiła naszego przywódcę musi być ukarana.
-Zamieńmy ją w wampira.
-Szef się nie zgodził. Chciał ją mieć żywą !
-Weźmy ją z tego lochu !
Szybko rozejrzałam się po tym więziennym pokoju.
-Coś ciężkiego ! Boże, proszę, cokolwiek.. - gorączkowo myślałam
Od moich skupionych myśli oderwał mnie widok Michael'a który leżał nieprzytomny naprzeciwko mnie.
-Żyjesz ?! Michael, powiedz, że żyjesz, błagam, nie zostawiaj mnie ! - jednak chłopak nie odpowiadał
Wampiry chyba skończyły rozmowę. Doszedł do nich trzeci .
-Przyprowadźcie ją do mnie.
-Nigdzie nie idę, dopóki nie upewnię się, że on żyje ! - zaprotestowałam
-A czemuż to ? - przykucnął obok mnie jeden z nich
-Przysięgam, jak on umrze, to ja też... ! - nie wiedziałam, co w tym było sensownego, ale miałam gorączkę. Na nic innego, lepszego, nie było mnie stać.
Wampir spojrzał znacząco na swoich towarzyszy, po czym wstał. Odpiął moje kajdany i kajdany Jeffreys'a. Dał znak jednemu z innych wampirów, aby zaniósł Michael'a na rękach w miejsce, gdzie ja sama się udaję. Jednak tylko miałam zacząć chodzić, a noga zaczęła mnie rwać coraz bardziej. Zacisnęłam zęby. Ból był nie do zniesienia, ale musiałam wytrzymać, ażeby wydostać się z tego zamczyska. Korytarz, którym szliśmy kształtem przypominał ten, którym uciekaliśmy z jaskini, tyle że w tym jest światło, a w tamtym było ciemno jak w grobie. Rozejrzałam się na wszystkie strony. Korytarz przypominał niekończący się prostokąt, w którym każda ściana równoległa do siebie miała drzwi. Odstępy między tymi drzwiami to było zaledwie 2, 3 metry. W końcu wampir wszedł ze mną do jednych z tych pomieszczeń. Pokój, a raczej sala wydawała się większa, niż przedtem myślałam. Z zewnątrz wydawał się to być mały, jednoosobowy pokoik, albo gabinet do pracy, a wewnątrz...normalnie...ogromny....Na samym końcu tej wielkiej sali siedziało pięć wampirów, na tronach. Ich ubrania różniły się od tych, które miała grupka wampirów na patrolu. Ubrania tamtych wampirów były czarne, a tych czerwono-złote. Wampir wszedł ze mną głębiej do sali. Zatrzymał się ze mną mniej więcej pięć metrów od tronów podejrzewam, że głównych władców Raynants. Albo to był sąd, sama nie potrafiłam tego rozróżnić. Myślałam, że zaraz omdleję, ale starałam się nie okazywać słabości. Jak to miałam w swoim zwyczaju. Wampir , który trzymał mnie za rękę wyszedł z sali.
-Powiedz, jak się nazywasz.. - powiedział spokojnie wampir, który siedział na środkowym , czyli trzecim tronie.
-A co cię to obchodzi. !? - starałam się mówić obojętnie, bez strachu, chłodno jak oni
Wampir spojrzał znacząco na swoich towarzyszy.
-Gdzie Michael ?! - krzyknęłam na całą salę
-Wypij to. - powiedział znowu ten środkowy wampir, a do sali wszedł inny z tacą i kielichem zapełnionym jakimś napojem, koloru czarnego
-Skąd wiem, czy nie chcecie mnie tym zatruć !? - spoglądałam podejrzliwie na kielich
-Po cóż mielibyśmy ciebie zabijać, moja droga , skoro mamy na celu wytropienie reszty twoich towarzyszy, do czego jesteś nam potrzebna. To jest lekarstwo. Na nogę i na gorączkę. Wypij, od razu poczujesz się lepiej.. - nalegał wampir
-Nic nie wypiję, czuję się świetnie ! - wydyszałam.
Niestety te kłamstwo mi nie wyszło. W rzeczywistości myślałam, że zaraz umrze..
-Przestań nas okłamywać. Po tym poczujesz się lepiej.
Głos wampira słyszałam coraz słabiej.. w końcu upadłam. Omdlałam. Ból nogi , to wszystko....nie wytrzymałam.
...................................
Obudziłam się z krzykiem na szpitalnej sali. Wszyscy pacjenci skierowali na mnie wzrok.
-Cśśś ! Już spokojnie ! Już wszystko w porządku ! - uspokajała mnie pielęgniarka - Czemu tak wrzeszczysz ?
-Err...miałam zły sen.. to nic wielkiego, od śmierci rodziców często takie miewam . -dodałam przekonująco
W moim wieku mienie koszmarów było nadzwyczaj dziwnym zjawiskiem, więc musiałam dodać coś, co byłoby dość przekonujące
Nagle złapałam się za głowę. Poczułam, jak okropnie mnie boli .
Pielęgniarka zauważając to dodała:
-A właśnie. Dostałaś leki przeciwgorączkowe, bo miałaś niepokojący stan. Może cię po nich trochę głowa boleć, ale to nie będzie nic wielkiego. Na szczęście się obudziłaś. Jednak radzę ci z powrotem spróbować zasnąć. Dostałaś leki usypiające. Po kolejnym przebudzeniu powinnaś czuć się już dobrze. A babcia tu była. Niestety znowu spałaś. Zostawiła ci na stoliku ładowarkę do telefonu.
-Dziękuję. -odpowiedziałam
Okropnie kręciło mi się w głowie. Sen, ból głowy, ból nogi, mocna gorączka, jakieś tabletki, Raynants, zamek, lochy, omdlały Michael.. To było za dużo jak dla mnie. Nie byłam w stanie dzisiaj o niczym myśleć.
Położyłam się z powrotem do łóżka. Pielęgniarka pomogła mnie przykryć. Nawet tego nie spostrzegłam, lecz po chwili pogrążyłam się w głębokim śnie.
Rozdział 5. - This Is What Gives Us A Fate.
Obudziłam się po środku lasu. Jak to było w mojej tradycji spojrzałam w niebo. Pełnia księżyca oświetlała właściwie cały ten wielki las. A ja, Michelle, Michael, Thiago, Darene i David znajdowaliśmy się zaledwie w jego centrum. Rozejrzałam się dookoła. Michael leżał bez ruchu na swoim posłaniu. Wiedziałam, że nie spał, ale nie miałam ochotę na rozmowę z nim. David'a nie było, pewnie stał gdzieś dalej na straży. Thiago spał, a Michelle nie było z nami. Tylko Darene, jak zwykle siedziała naprzeciwko mnie przy drzewie szkrobiąc coś w kawałku drewna.
-Darene ? - spytałam cicho, żeby nie obudzić Thiago
Na dźwięk mojego głosu poczułam, jak ktoś się poruszył. Michael chyba przysłuchiwał się temu co powiem..
-Tak ? - spytała nie odrywając wzroku od swojego drewienka wampirzyca
-Gdzie Michelle ?
-Odwraca uwagę Raynants . - widząc moje pytające spojrzenie dodała - Tzn. zmyla ich trop.
-Nie rozumiem.
-Widziałaś tą grupkę, która podążała za nami aż do jaskini ?
-Trudno było jej nie zauważyć.
-To patrol Raynants. W rzeczywistości jest ich dużo więcej, ale i taka ich grupka stanowi zagrożenie. Naszym celem jest dostanie się do ich zamku. Z dwóch powodów. Potrzebujemy maści leczniczej na twoją nogę, a ona znajduje się tylko w ich zamku. Przy tym mamy okazję ich zaskoczyć. Przeprowadzić atak znienacka. Musimy wypędzić ich od władzy.
-A gdzie znajduję się ich zamek . ?
-Kochana, jeszcze bardzo daleko. - uśmiechnęła się pod nosem wampirzyca
-Dożyję chociaż z tą moją nogą ? - zaśmiałam się
-Powinnaś dożyć .. - mrugnęła do mnie Darene
Znowu coś się poruszyło. Spojrzałam na źródło wydawania tych dźwięków. Był to Jeffreys. Przecierał jakąś roślinę. Był zamyślony.
-To co , wyruszamy ? - podbiegł do nas jak zwykle uśmiechnięty David
-Tak, tylko trzeba wybudzić resztę.. - wampirzyca spojrzała znacząco na Thiago, po czym wybuchnęła gromkim śmiechem
-A ty maleńka...Jak się czujesz ? Jak tam noga ? - wyszczerzył zęby w uśmiechu wampir
-Po pierwsze, nie jestem maleńka. Dzięki, że pamiętałeś. Po drugie, noga mnie nie bolała dopóki mi o niej nie przypomniałeś. Dziękuję ci bardzo. - odpowiedziałam z sarkazmem
-Uparta dziewczyna.. - zaśmiała się Darene
Michael wstał, zwinął swoje posłanie, spakował do podręcznego plecaka, który trzymał zawsze przy sobie.
-Thiago, wstawaj ! - Jeffreys pochylił się nad zmęczonym towarzyszem i krzyknął mu do ucha
Chłopak niemal wyskoczył ze swojego posłania.
-Co, jak gdzie ? Kogo mordują ? Co się stało ? - łowca był wyraźnie zaniepokojony
-Wyruszamy w dalszą drogę. - wyjaśnił Michael, po czym dodał wzrok kierując na mnie - Gotowa ?
-Tak. - odpowiedziałam krótko i zwięźle
Jak to wczoraj też czyniłam szłam , trzymając za rękę wampirzycę. Wydawało mi się, iż ciągle krążymy w koło, lecz w rzeczywistości było to nieprawdą, gdyż las w centrum ciągle wyglądał tak samo.
-Każdy by się mógł pomylić.. - mruknęła do mnie Darene
Zaśmiałam się. Jeffreys stał z tyłu jak zwykle zamyślony.
-On tak zawsze ? - zaśmiał się David
-Nie wiem. Nie znam go za dobrze. - szepnęłam sama do siebie
-A szkoda, bo z jego myśli wyczytałem, że może się zacząć coś szykować.. - udawał niewiniątko wampir
Z jego myśli.. ? Wyczytał ... ? Poczułam jak się zaczęłam czerwienić i jak zaczęło szybciej bić moje serce.. Szybko się otrząsnęłam z tego dziwnego stanu, w który wpadłam. Miałam nadzieję, że nikt nie zauważył, że odkryłam cząstkę siebie, czego zawsze się obawiałam.
-Zagadaj pierwsza. - wampir zaczął podsuwać mi nierealne pomysły
-Haha, śmieszny jesteś. - wybuchłam sarkastycznym śmiechem
-Przecież widzę, że też go kochasz. - wypalił jak Filip z Konopi David
-Nic z tego nie będzie. Nic do niego nie czuję. Nawet nie wiem, czy on jest dla mnie kolegą.. więc co by miało wyjść.... - rozum zaprzeczał sercu
-Taa, jasne . - zrobił smutną minkę wampir
-A ty koleś weź przestań czytać moje myśli, bo czuję się osaczona ! - zaczęłam się po nim drzeć
-Skąd wiesz że je czyta.... - nie dokończył zdania widząc moją minę - No dobra nie będę...
Wampir odszedł gdzieś dalej. Skąd on wie o czym ja myślę. Odwróciłam się za siebie mając nadzieję, że się uspokoję widząc Michael'a , który działał na mnie kojąco, ale go tam nie było.
-Gdzie oni .. ? - nie dokończyłam zdania, bo wampirzyca mi przerwała
-Jeffreys gdzieś zniknął, David poszedł jego tropem. Chce go odnaleźć. - wyjaśniła
-Ale...
-Nie! Nic im nie będzie. A, i nie, nie idziemy za nimi.
-Obiecaliście, że nie będziecie czytać mi w myślach.. - stroiłam fochy
-Ależ kochana, ja nie potrafię czytać w myślach. - zaśmiała się wampirzyca
Uśmiechnęłam się pod nosem... Jednak w rzeczywistości byłam smutna. Sama nie wiedziałam co mam myśleć ... O tej całej sytuacji, o tej misji, o tych snach, wizjach....
-Robimy przerwę ? - spytała po godzinie wędrówki Darene
-Tak... ale oni.. odnajdą nas.. ?
-Nic się nie martw. Wrócą. Za niedługo. Na szczęście twój stan nogi na obecną chwilę nie jest zły. Nie masz również podwyższonej temperatury, więc wszystko jest okej... - analizowała wampirzyca
-Darene... - spytałam cicho
-Hmm ?
-Ile jeszcze będę miała takie sny....
-Chodzi ci o to, ile będziesz jeszcze wracać do tej krainy ? Do Panem ? - dopytywała się wampirzyca
-Mniej więcej .
-Czas pokaże maleńka... - uśmiechnęła się pod nosem
-No nie ! I ty przeciwko mnie?! - wybuchłam śmiechem
Darene i ja śmiałyśmy się jeszcze bardzo długo. Siedziałyśmy pod drzewem sosnowym jak stare, dwie, najlepsze przyjaciółki. Rozmawiałyśmy o różnych rzeczach, sprawach, swoich historiach...
Po czasie oczy zaczęły mi się same kleić... zasnęłam.. nawet tego nie zdążyłam spostrzec..
.................................
Otwarłam oczy znowu na szpitalnej sali. Spojrzałam na krzesło koło mnie. Było puste. Nagle do sali przyszła pielęgniarka i zaczęła napełniać moją kroplówkę.
-Gdzie babcia ? - spytałam niespokojnie
-Kazaliśmy jej opuścić salę. Była bardzo zmęczona, a my nie mieliśmy do ustąpienia jej żadnego łóżka. Przed godziną tu była , ale ty jeszcze spałaś. Przyniosła ci batony.
Zaśmiałam się w duchu.
-Dziękuję . - odpowiedziałam, na co kobieta odpowiedziała mi ciepłym uśmiechem, po czym wyszła z sali
Te wszystkie informacje.. o wampirach.. i Panem... nie chcę już o tym wyczytywać... Niektóre zapisane tam rzeczy kłamią... niektóre wampiry nie są bezwzględne. Niektóre są dobre. Tego już nie zapisano. No i po co mam czytać o krainie, w której dziennie w nocy i tak się znajduję ? Sama ją znam z opisu, nie muszę dodatkowo poświęcać czasu na czytanie o niej. Jednak.. ten świat zaczął wydawać mi się taki bezbarwny... a tamten... był taki.. niezwykły, niepojętny... Chciałam go lepiej poznać, chciałabym tam zostać, ale nie mogę zostawić babci samej. Załamałaby się, gdyby coś mi się stało. Toczyłam wojnę sama ze swoim rozumem i ze swoim sercem. Po chwili namysłu sięgnęłam po batona, odpakowałam go z papierka, po czym go zjadłam, a papierek wyrzuciłam do kosza. Znowu położyłam się na wspak. Znowu zaczęłam dużo myśleć.
I tak mijały godziny. Inni pacjenci na sali bacznie mnie obserwowali. Przez te wszystkie godziny patrzałam tylko na sufit, w którym jak oni sami twierdzili nie było nic ciekawego. Jednak ciałem byłam na szpitalnej sali, a duchem w miejscu obok Darene, Thiago, David'a. Michelle.. a i jak mogłabym go pominąć... Jeszcze byłam tam z Michael'em. Tyle, że on nas zostawił. Z nieznanego mi powodu uciekł. Może on sam jest jednym z tamtych ? Nie, to raczej niemożliwe. Próbowałam rozgryźć jego zachowanie, ale nie potrafiłam. Był on dla mnie za trudny. Był dla mnie jak orzech, którego nie potrafię rozgryźć, choć bardzo chcę. Właściwie się do siebie prawie wcale nie odzywamy, a czujemy potrzebę swojej bliskości... przepraszam, poprawka.. tylko ja ją czuję... Sama nie wiem co mam o tym myśleć. Wydaje mi się, że ostatnio się zmieniłam. Zbyt wiele czasu poświęcam na refleksję o życiu, o problemach, o przeszłości, teraźniejszości, czym staram się uzupełnić przyszłość.
Obróciłam się na drugi bok i wzrok skierowałam na ścianę.....
Koło mnie leżał mój wierny towarzysz i jego kompan. Telefon i słuchawki. Uśmiechnęłam się pod nosem. Choćby te dwie maleńkie rzeczy czekały aż je założę, aż zagłębie się w dźwiękach z nich dobiegających. Nie zastanawiając się dłużej założyłam słuchawki i kliknęłam na byle jaką, pierwszą piosenkę. Wyskoczyło mi Nickelback - Far Away, a na telefonie wyrysowane zostało wielkie serce.... Mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie, po czym zamknęłam oczy mając nadzieję, że znowu odnajdę się tam, gdzie pragnę, tam, gdzie chcę, tam, gdzie czuję, że jest moje miejsce. W dzikim i niebezpiecznym Panem.....
Witajcie Kochani ! :D
Pragnę podziękować #Sarze Dubas za komentarz pod rozdziałem 1 ; ). Mam nadzieję, że reszta rozdziałów również się tobie i innym spodoba. Wyrazy podziękowania wysyłam również do #Magdy T. za wysłanie i obrobienie mi w Photoshopie obraza z księżycem :D na samej górze rozdziału. Jeszcze raz dzięki i zapraszam do czytania.
Pozdrawiam :D ; ** < 3
Subskrybuj:
Posty (Atom)