wtorek, 2 kwietnia 2013

Rozdział 7. - Always And Forever.










Otworzyłam oczy. Wstałam i rozejrzałam się po jakimś pokoju, w którym się znajdowałam. Ani w jednej tysięcznej nie przypominał sali ze szpitala. Wręcz przeciwnie, bardziej przypominał mi loch. Podeszłam do ściany i dotknęłam jej. W tedy przypomniało mi się coś. Przecież ja miałam złamaną i "pokiereszowaną" nogę. Nie umiałam chodzić, a co dopiero wstać, taki był ból, a teraz ? Potrafię chodzić. Złapałam się za miejsce złamania i podwinęłam spodnie. Nic. Czystka. Ani jednej rany, ani jednego śladu po złamaniu.
-Widzę, że się już zbudziłaś.
Przestraszona odwróciłam się w stronę źródła głosu.
Przy otwartych drzwiach z lochu stał wampir. Oparty był o ścianę, z rękami założonymi o siebie. Był to ten sam wampir, który prowadził mnie wczoraj pod salę sądowniczą, bądź salę królów Raynants.
-Tak, też się dziwię, że dałam radę wstać tak wcześnie... - uśmiechnęłam się pod nosem
-Widzę, że lekarstwo działa. Nie masz ani jednej rany i potrafisz doskonale chodzić. Wręcz odwrotnie jest z twoim chłopakiem... - zaczął dusić się sarkastycznym śmiechem wampir
W tedy przypomniałam sobie o Michael'u. Jak mogłam o nim nie pamiętać, przecież w każdej chwili ONI wykorzystując moją nieuwagę mogli go zabić.
Widząc moje bezradne i nieco nerwowe spojrzenie wampir zaśmiał się jeszcze bardziej:
-Spokojnie. Z nim wszystko w porządku.
-Chcę go zobaczyć. - postanowiłam
-Aktualnie śpi. A my wolimy go nie wybudzać... - zaśmiał się ponownie, po czym dodał - Gdzie wasi towarzysze ? Myślałem, że po was przyjdą. Jednak się myliłem. A szkoda, miałbym okazję ich poznać.
Wampir jakby celowo chciał, abym o wszystkich rzeczach, które wprawiały mnie w wewnętrzny ból sobie przypomniała. Jednak w pewnym sensie miał rację...
Towarzyszyli nam. Powinni po nas wrócić, nas szukać, a co zrobili ? Uciekli sobie, jak najdalej. Nawet Michelle. Zawiodłam się na niej i na nich wszystkich...
Myślałam. Michael nie może umrzeć, a czuję, że jak jesteśmy osobno grozi nam niebezpieczeństwo.
Planowałam w końcu nas uwolnić z tego zamczyska, ale pytanie...jak ?...
Po chwili zapomniałam o obecności wampira w lochu. Obserwował mnie, jednak nie za bardzo obchodziło  mnie, co sobie  pomyśli. Po czasie on wyszedł, a ja zostałam sama ze swoimi myślami.
W końcu coś mi przyszło do głowy.
-Eureka ! - zawołałam sama do siebie w myślach
Natychmiast rzuciłam się pod ziemię. Przede mną musiał tu ktoś być. Musiał mieć jakiś nożyk, cokolwiek...
Niestety pod łóżkiem nic nie było. Jednak nie rezygnowałam. Nie mogłam zwlekać dłużej, oni i tak by nas prędzej czy później zabili.
Kiedy przeszukując cały pokój nie znalazłam pozostałości scyzoryka , zrezygnowana zaczęłam chodzić po pokoju zagłębiając się w swoje myśli.
Nagle butem coś kopnęłam. Natychmiast spojrzałam pod siebie. Był tam kamień. Wzięłam go w ręce.
Przez chwile patrząc w niego jeszcze myślałam... Był ostry...
Jednak nie potrzebowałam noża.
Łóżko, na którym spałam miało cztery drewniane nogi. Na dodatek ten kamień... Miałabym pięć kołków. Wystarczy tylko je obrobić, zanim jakikolwiek wampir wejdzie do tego lochu.
Zaczęłam uderzać kamieniem w nóżkę od łóżka.
Po około czterech godzinach nieprzerwanej pracy udało mi się coś stworzyć.
Kształtem nie przypominało to kołka takiego, jaki miał Thiago, ani takiego, jaki miał Michael, lecz przynajmniej był ostry. Czym prędzej wpakowałam je do kieszeni i z powrotem usiadłam na łóżko...
Wystarczyłoby, gdyby choćby jeden wampir przyszedł na kontrolę...
Dzisiaj chyba jest mój szczęśliwy dzień.  W końcu usłyszałam, jak ktoś otwiera drzwi do lochu. W rękę pochwyciłam jeden kołek i przecięłam się nim na nadgarstku tak, aby kapała mi krew.
Gdy wampir wszedł do sali zaczęłam udawać krzyki , jęki i okropny ból.
-Co się stało ?! - próbował mnie uspokajać
W tedy pokazałam mu moją rękę....
Zaczęłam obserwować jego reakcję... .
Oczy zaczęły mu tak jakby wirować, zaczął ciężko dyszeć, próbował się uspokoić, nad tym panować, ale nie dawał sobie rady.
-Spróbuję ulżyć ci w cierpieniu ! - na mojej twarzy zagościł uśmiech
Rzuciłam się na wampira i wbiłam mu kołek w serce...
Tym razem robiłam to umyślnie, bez gorączki, bez bólu... Zabiłam go. Zabiłam wampira...
Nie było to zbytnio przyjemne uczucie, ale musiałam ratować siebie i Michael'a.
Wampir upadł, po czym zamienił się w proch. Jedyne co po nim pozostało to klucze do mojego lochu. Porwałam je i zamknęłam za sobą drzwi, po czym wybiegłam na górny korytarz....
-Michael.. za którymi drzwiami ty leżysz.... - myślałam zrozpaczona
Nie mogłam otworzyć pierwszych-lepszych drzwi. Za nimi mogły się kryć wampiry. Z jednym mogę sobie poradzić, ale już z dwoma byłby problem.
Nagle pewne drzwi zaraz obok mnie otworzyły się...
Odskoczyłam i schowałam się za nimi. Z sali wyszła wampirzyca.
Postanowiłam zerknąć do tego pokoju..
-Co zaszkodzi.. - tłumaczyłam sobie w myślach
Lekko, prawie niezauważalnie wyłoniłam się zza drzwi...
W sali były dwa łóżka. Na jednym z nich rozpoznałam torbę Michael'a.
Na wszelki wypadek rozejrzałam się po sali, czy nikogo innego w niej nie ma.
Czystka. Nic oprócz "pacjentów". "Na palcach" weszłam do sali..
-Michael.. Michael. - pochyliłam się nad chłopakiem i zaczęłam szeptać jego imię
Otworzył oczy....były takie..niebieskie, jasne...płonące.. Mój Boże....
-Uciekamy... - szepnęłam mu do ucha
Chłopak natychmiast zerwał się na równe nogi. Do ręki wziął swoją torbę.
Stanęliśmy przy drzwiach . Lekko wychyliliśmy głowy na korytarz. Pustka.
-Idziemy..Natychmiast...Szybko!... - rozkazał, po czym złapał mnie za rękę
Biegliśmy tak cały korytarz szukając wyjścia... Wydawał się bez końca, jednak w pewnym momencie zauważyliśmy schody, prowadzące w dół. Zbiegliśmy po nich, po czym ukryliśmy się za nimi. Michael wychylił się, by zobaczyć co kryje się za tymi ogromnymi schodami.
-I jak .. ? - spytałam szeptem Jeffreys'a
-Pusto...tylko drzwi .. chyba wyjściowe... - Michael nie odrywał wzroku od drzwi
Nagle zostały one otwarte i weszły przez nie dwa , inne wampiry.
-Jak się wydostałaś z lochu ? - spytał chwytając mnie za rękę i patrząc głęboko w oczy
Na chwilę jakby straciłam rozumowanie. Zapomniałam jak się nazywam, ale po chwili otrząsnęłam się z tego "letargu".
-Zbyt długa historia... Masz.. - wyciągnęłam z kieszeni jeden z moich kołków i podarowałam go Michael'owi
Spojrzał na mnie badawczo, po czym przyjrzał się kołkowi.
-Zostań tu i obojętnie co by się działo nie wychodź z tego miejsca. Okej ?
-Niestety nie mogę ci tego obiecać.
-Elena ! - warknął
-Zobaczymy.
-Uznaję to, za odpowiedź potwierdzającą .
Michael wstał z miejsca i ruszył w stronę dwóch wampirów z kołkiem.
Usłyszałam krzyki, okropnie się przestraszyłam i wybiegłam z miejsca mojego pobytu.
Spojrzałam w ziemię. Zobaczyłam na niej pełno krwi.. Wzrok schyliłam wyżej... Nikogo tam nie było oprócz Michael'a , który był cały we krwi.
Skierowałam na niego wściekłe spojrzenie, na co jedynie rzucił komendę:
-Drzwi są nadal otwarte. Nie traćmy czasu. Uciekajmy !
Wybiegliśmy z zamku. Znowu  jednak poczuliśmy charakterystyczny zapach szarego dymu.
-Biegnij szybciej ! Nie zwalniaj ! - krzyczał mój towarzysz
Oboje nie chcieliśmy znowu znaleźć się w tym zamku. Biegliśmy ile sił w nogach, a dym zdawał się być coraz bliżej. Michael coraz bardziej krwawił. Wampiry po prostu by go rozszarpały.
Po chwili zaczął ciężko oddychać.
-Biegnij ! Dasz radę ! - starałam się dodać mu więcej sił
Jednak widać było, że on czuje się coraz gorzej, zwalnia tempo...
-No nie.. - zaklęłam się w duchu
Michael upadł. Nie dał rady. Leżał na ziemi omdlały.
Ponieważ byłam kilka metrów przed nim musiałam zwolnić i zawrócić.
-Michael, obudź się, wstań ! - krzyczałam, potrząsałam nim
Jednak on pozostawał nieprzytomny....
Wiedziałam, że to już koniec, że znowu tam wrócimy, że tym razem nie dają nam szansy i nas zabiją....
Ale kiedy z powrotem spojrzałam na dym..oddalał się....
Pytanie: Dlaczego ?...
Dopiero teraz zrozumiałam, jaka byłam wykończona... upadłam i natychmiast zasnęłam obok Jeffreys'a.

...........................................


Tym razem nie krzyczałam. Jedynie otworzyłam oczy i już znajdowałam się na szpitalnej sali.
Nie chciałam się budzić z tego snu. Co się z nami stanie ?! Byłam tego cholernie ciekawa.
Rozejrzałam się po sali. Była noc, a wszyscy pacjenci pewnie już dawno zasnęli. Koło mnie stał kubek z wodą i tabletki przeciwbólowe i pewnie nasenne. Połknęłam je i wypiłam wodę do dna.
Natychmiast chciało mi się spać.. Jednak jakaś szara myśl nie dawała mi spokoju...
Czy celowo dostaje te tabletki nasenne, aby szybciej zasnąć i dłużej zostać w Panem ? Wypełniać misję ? Czy moje sny nie są dłuższe ? W końcu przesypiam już prawie cały dzień...
Czy ja powoli całym ciałem przenoszę się do tej tajemniczej krainy .. ?
Nie wiedziałam, nie znałam na to odpowiedzi. Zapewne zaczęłabym nad tym myśleć, gdybym od razu nie zasnęła......

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz