czwartek, 30 maja 2013

Rozdział 10.- Burning Heart.







Obudziłam się okropnie wymęczona i niewyspana. Z początku widziałam niewyraźnie, ale z czasem zaczęłam odzyskiwać wyraźny obraz. Złapałam się za głowę i pokręciłam nią...Nade mną stali Michael i Michelle, mieli zmartwione miny.
-Co jest ? Czemu mnie tak głowa boli ? - czułam jak łomocze mi w głowie
-Zemdlałaś. Eleno, to źle. Nawet bardzo . - zauważył Michael ze skamieniałą twarzą
-Czemu? - od kiedy omdlenie mogło być czymś niebezpiecznym i złym ?
-Nie uważasz, że to dziwne mdleć co noc, kiedy się tu spotykamy ? - powiedziała Michelle
-Nie. Dajcie spokój, to nic poważnego .
Zapewne mi nie wierzyli, ale ja miałam własne racje, więc szybko podniosłam się, wyszłam z namiotu i rozejrzałam wkoło. Przyjaciele wyszli za mną
-Jakieś nowe wieści od Thiago ? - odezwałam się po chwili ciszy
-Nie za bardzo. Zniknęli bez śladu. - odpowiedział cicho i spokojnie Michael
-Przecież nie mogli bez niego zniknąć, jakiś tu musi być, za mało dokładnie szukaliście ! - Michalle zaczęła warczeć na Jeffreysa
-Michelle, uspokój się ! - rzuciłam w stronę przyjaciółki, po czym dodałam w stronę chłopaka - Michael, ona ma rację, nie mogli zniknąć bez śladu, musi być cokolwiek co po nich pozostało, cokolwiek..
-Myślisz, że nie szukałem ? Przeciwnie, przeszukałem cały teren dookoła. I co ? I pustki . - wydawał się denerwować coraz bardziej z każdą minutą
Atmosfera wśród nas gęstniała. Michael jako jedyny umiał znaleźć jakikolwiek trop, ale krzyki i rozpacze Michelle nie pozwalały mu myśleć. A ja .... a ja jestem bezradna.. Z jednej strony wiem co czuję Michelle, ale jeśli będzie się tak drzeć to nigdy nie znajdziemy Thiago.
-Uspokójcie się !
-Nie ! Michelle przestań się drzeć ! - ryknął prawdopodobnie na cały las Jeffreys
-Nie potrafię ! A ty go szukaj !
-Jakim cudem, jak przez ciebie nie odnajduję się we własnych myślach ?!
-Dosyć ! - warknęłam w ich stronę
-Nie uratujemy siebie i tego Panem z nią !
-Michael !
-On nie ma zamiaru nas ratować, zdrajca !
-Michelle !
I tak dużo więcej razy i dużo gorzej darli się na siebie Michelle i Michael przez dłuższy czas. Nawet ja nie dałam rady ich rozdzielić. Nagle zza drzew wyłonił się czarny dym...taki sam jak w tedy, kiedy porwali mnie i Jeffreys'a, po czym zamknęli w lochach i torturowali.
-Co tak ciemno...? - Michael przestał zwracać uwagę na krzyki Michelle i odwrócił głowę w stronę dymu, który z każdą sekundą znajdował się coraz bliżej nas
Nawet Michelle odwróciła wzrok. W jej oczach przez chwilę dostrzegłam strach, niepewność, ból, tęsknotę.......Bała się tego co będzie....Nienawidzę jak ludzie dla mnie ważni cierpią. Mam ochotę przelać jej strach na mnie, dlaczego choć jedna osoba nie jest nigdy w pełni szczęśliwa ?..Spojrzałam na Michael'a. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Pogodził się ze swoim losem...on tak...ale ja...nie!
-Biegiem ! - krzyknęłam i przebiegając między nimi złapałam ich ręce, przez co wyrwałam z szoku i uratowałam
Biegliśmy ile sił w nogach. Dym był coraz bliżej, ale na szczęście jeszcze daleko.
W pewnym momencie Michael zatrzymał się i spojrzał na drzewo. Nad jego głową jakby zabłysła żarówka.
-Tutaj ! Wspinajcie się na drzewa ! - ryknął za nami
Ja i Michelle natychmiastowo zatrzymałyśmy się. Odruchowo rozejrzałyśmy się wkoło. Gdzie jest Michael..? Kręciłam głową to w prawo to w lewo aż w końcu mój wzrok go odszukał. Wołał nas i wskazywał na wielkie drzewo. Porwałam przyjaciółkę za rękę i co tchu pobiegłam w stronę chłopaka.
Kazaliśmy Michelle wejść na drzewo jako pierwszej. Za nią weszłam ja, a na końcu Michael. Gałęzie im wyżej tym bardziej ciasne, małe i kruche. Teraz one były czymś, od czego zależało życie każdego z naszej trójki. Michelle kurczowo złapała się konaru , a ja ręki Michael'a. Spojrzał na nasze splecione ręce, potem na mnie...O matko, co ja zrobiłam, nie powinnam, myślałam że to gałąź..Szybko wyrwałam swoją rękę z jego uścisku. Przez chwilę jeszcze na mnie patrzył, po czym schylił wzrok. Z góry widzieliśmy jak czarny dym niszczy wszystko co dobre 6 metrów pod nami. Po czasie jednak dym ten jakby rozpłynął się w powietrzu. Z zaciekawieniem i strachem obserwowaliśmy, czy nie pojawi się ponownie, czy nie będzie chciał nas znowu zaskoczyć...w końcu pod taką osłoną dymną ostatnio szli Raynants.
-Najbezpieczniej by było gdybyśmy zostali tu, na górze. - szepnął Jeffreys
-Nie ma mowy, mam lęk wysokości ! - rzuciła ostro Michelle
-Michelle ma rację. Nie możemy nocować na drzewie. Nie mamy lin, którymi przywiązalibyśmy się do pnia. Najprawdopodobniej podczas snu spadlibyśmy i przy okazji coś złamali. Uniemożliwiłoby to nam dalszą podróż, czyli bylibyśmy bardziej narażeni na atak Raynants'ów. - moje argumenty były nie do przebicia
Michael stał, jakby trawiąc słowa, które wypowiedziałam, po czym skinął głową i dodał:
-Niech wam będzie, śpimy na dole.
Powoli zeszliśmy z drzewa. Na wszelki wypadek rozejrzałam się jeszcze raz dookoła. Po czarnym dymie nie został nawet ślad. Schyliłam głowę. Zawsze chciało mi się walczyć, ale teraz o co ? Mam walczyć z całą armią nieprzyjacielsko nastawionych wampirów, podczas gdy przeciwko nim stanę ja i dwoje moich przyjaciół ? Bez sensu, nie mamy szans. Uśmiechnęłam się smutno pod nosem. W pewnym momencie poczułam na sobie spojrzenia. Michael i Michelle w ciszy przyglądali się mi, jakbym była jakimś nieznanym, całkiem nowym odkryciem. Co się im dziwić, jakkolwiek długo ktoś by mnie znał nigdy nie pozna mnie do końca. Jestem tajemniczą zagadką, na którą nie ma odpowiedzi.
-To ja może pójdę spać. Jutro zapowiada się pracowity dzień. - chwilową ciszę przerwał głos Michael'a
Chłopak ziewnął i po minucie zniknął w namiocie. Ze schyloną głową podniosłam oczy przed siebie. Uda mi się, muszę wierzyć, bo tylko to mi zostało, za późno, żeby cokolwiek cofnąć.
Michelle westchnęła i usiadła pod drzewem, na które wspinaliśmy się uciekając przed wampirami.
Zwróciłam oczy ku niej. Skupiona wpatrzyła wzrok w jeden punkt, gdzieś w oddali...Z jej oczów popłynęły łzy. Schowała głowę w ramionach. Dosiadłam się do niej, przytuliłam i pogłaskałam po włosach... Zwróciła głowę ku mnie. Łzy lśniły na jej policzkach.
-Nie martw się. Znajdziemy go, ich zabijemy...obiecuję ci to...
Jej spojrzenie i zachowanie wyrażało więcej niż tysiąc słów. Jak się zakochała to zawsze mocno....zawsze musiałam ją pocieszać, ratować z tego..ja nigdy naprawdę się nie zakochałam i nie chcę. Michelle zdecydowanie mnie do tego , można powiedzieć, że nawet zniechęciła. Tyle cierpieć przez jednego gościa, który i tak ma cię w dupie. Bez sensu. Kochała go ponad wszystko. No cóż, samo przyszło...Cokolwiek by się stało zawsze przy niej będę. W końcu True Friends.
-Idź już spać, źle wyglądasz. Jutro będzie lepiej, zobaczysz. - wymusiłam przyjacielski uśmiech i pocieszające spojrzenie
Weszła do swojego namiotu. Ziewnęłam , podciągnęłam kolana tak, że obejmowałam je rękoma i spojrzałam w niebo...Była pełnia. Księżyc był ogromny. I taki piękny..
Zdawało mi się, że chciałam jeszcze odwrócić głowę, ale nie zdążyłam. Zasnęłam.
...
Trzask ! Natychmiastowo otworzyłam oczy. Coś spadło. Jakaś gałąź runęła obok mnie. W tedy usłyszałam kroki...Zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować to coś przyłożyło mi rękę do twarzy i uniemożliwiło krzyk.....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz