czwartek, 11 kwietnia 2013

Rozdział 9. - The Reason, Why I Smile.










-Elena ! Elena ! Elena ! - usłyszałam nad sobą głuche krzyki, ale nie wiedziałam o co chodzi
Otwarłam oczy. Znalazłam się znów w namiocie. Nade mną siedziała Michelle. Przerażona podskoczyłam. Nie minęła jednak chwila zanim się uspokoiłam.
-Co ona tu robi ? Czego ona ode mnie chce ? - zastanawiałam się w myślach
Byłam na nią wściekła.......Ciągle zadawałam sobie jedno pytanie : "Dlaczego mnie zostawiła .. ?"
Jednak moje złe odczucia wobec niej minęły. Płakała. Po jej dotychczas uśmiechniętych i promieniejących policzkach spływały łzy....łzy smutku..
-Michelle... co się stało... ? - przytuliłam przyjaciółkę
-Długa historia.....przepraszam cię, ja.... - zaczęła, ale nie dałam jej skończyć
-Mam czas.
-Ja....nie wiem jak to mam powiedzieć....
-Normalnie...uspokój się najpierw...
-Może masz rację....
-Oddychaj..
-Oddycham..już....
Michelle zaczęła głośno oddychać, jednak po jej oczach nadal płynęły łzy..
-A więc... -zaczęła przyjaciółka - Kiedy zauważyliśmy, że zostałaś w tyle David nakazał uciekać, ale Michael go nie posłuchał. Pobiegł za tobą. Chyba dalej wiesz co się stało z wami.... Chciałam pobiec za nim do ciebie, jednak Darene mnie zatrzymała. Złapała mnie za dłonie. Szarpałam się, ale mnie nie puściła. Thiago chciał biec mi pomóc, ale David zasłonił mu drogę....Thiago kazał mu się cofnąć, ale wampir nie odpuszczał. Stał i najwyraźniej nie miał ochoty tego uczynić. Chłopak rzucił się więc na wampira, a ten go ugryzł...od tej pory Thiago chyba sam staje się wampirem... Nie wytrzymałam... Kiedy oni opiekowali się nim, uciekłam.... Oni są źli.... oszukiwali nas.... a wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze ? Wampiry nie mają uczuć, Thiago zmienia się w wampira, a ja go chyba kocham...już byliśmy tak blisko siebie.....ja... - nie dała rady dalej mówić...
Wybuchnęła głośnym płaczem..
Pierwszy raz nie wiedziałam co powiedzieć...
-Ja....przykro mi... - zacięłam się.....zrozumiała, że mnie zatkała...
-Pierwszy raz...patrząc w jego oczy..poczułam, że to ten jedyny...jak zawsze coś się musiało schrzanić...
-Nie martw się....poszukamy go...odmienimy....postaramy się przynajmniej...
Pokiwała głową... Przez chwile siedziałyśmy cicho, jednak byłyśmy głęboko zamyślone.
-Michael wie, że tu jesteś ? - spytałam
Wyrwało to moją przyjaciółkę z zamyślenia...
-Nie. Wślizgnęłam się do twojego namiotu.... - wyjaśniła
-Musimy mu o tym powiedzieć...Inaczej rzuci się na ciebie z kołkiem. Powinien być teraz w swoim namiocie. Chodźmy.
Michelle zaśmiała się, po czym otarła łzę...
Wyszłyśmy z mojego namiotu i wbiegłyśmy do namiotu Michael'a....
Jednak go tam nie było....
-Elena...gdzie jest Michael...mówiłaś, że tu będzie... ? - Michelle spojrzała na mnie pytająco
-Nie wiem... jasna cholera trzeba go szukać...
Wybiegłyśmy z jego namiotu. Zaczęłyśmy wykrzykiwać w niebo głosy jego imię.
-Michael ! Michael ! Halo ! Gdzie ty jesteś ?!
Nagle zza zarośli wyłonił się uśmiechnięty łowca.
-Witam. Widzę, że panie się o mnie martwiły.. - na jego twarzy pojawił się widniejący od ucha do ucha banan
Byłyśmy na niego wściekłe. Ba, miałyśmy ochotę się na niego rzucić i rozszarpać na strzępy !...
Na szczęście nic mu się nie stało.... przestraszył nas...
-Nigdy więcej takich numerów Jeffreys... - rzuciła chłodno Michelle
-Kogo my tu mamy... Edwards, jak miło cię znowu widzieć . - zaśmiał się sarkastycznie chłopak
-Taa...jeszcze brakuje tego, żebyście się zaczęli tutaj kłócić... - westchnęłam
-Nie ja zacząłem. - stwierdził Michael
-Ja też nie. - powiedziała Michelle
-Dosyć ! - warknęłam - Macie się więcej nie kłócić, nie drażnić, ani przekomarzać ! Michelle, wiesz gdzie może być teraz Thiago.. ?
-Thiago... ? Coś się stało... ? - spytał Jeffreys
-A właśnie...nie powiedziałyśmy mu... - zauważyłam
-Ale co ? O co chodzi ? .. - dopytywał się niepewnie łowca
-No bo Darene i David nie byli naszymi sprzymierzeńcami. Właściwie to nas zdradzili. Kiedy ty pobiegłeś po mnie w tedy...to Michelle i Thiago też chcieli, ale wampiry ich powstrzymały. Thiago się zbuntował i został ugryziony. Zmienia się w wampira. Chcemy go znaleźć, albo odmienić z powrotem w człowieka.. - wyjaśniłam
-Kto ci to powiedział.. ? - Michael wydawał się zdziwiony
-Jak to kto ? Michelle.
-I ty jej wierzysz ? .. - prychnął chłopak
-Skoro przeżyła to muszę. Poza tym to moja przyjaciółka, nigdy mnie nie okłamała. Swoje fochy zostawcie sobie na później, teraz idziemy ratować Thiago. - rzuciłam szorstko, po czym powtórzyłam - Michelle, wiesz może gdzie znajdziemy Thiago albo choćby jego trop... ?
-Wiem, gdzie mieliśmy ostatnio obóz...W tedy, kiedy uciekłam, ale oni się już dawno przenieśli.. Zapewne zauważyli już, że mnie tam nie ma...
-Nie ważne czy zauważyli, czy nie. Zwijamy namioty i idziemy tam, gdzie nas zaprowadzisz, czyli tam, gdzie mieliście ostatnio obóz. - mruknął Jeffreys
Razem z przyjaciółką kiwnęłyśmy głową. Zaczęliśmy zwijać namioty i zacierać ślady, które mogłyby nakierować Raynants'ów bądź David'a albo Darene na nas. Po czasie wyruszyliśmy w drogę. Michelle prowadziła. Szliśmy przez gęsty las. Michael cały czas siedział cicho, jakby nad czymś poważnie myślał, za to Michelle od czasu do czasu podjęła ze mną jakiś temat. Po około godzinie wędrówki zrobiliśmy sobie przerwę. Usiedliśmy na złamanych konarach od drzew. Michael podał nam po kromce chleba i zaczęłyśmy jeść.
-Elena...
-Hmm ?
-Jak myślisz, czy Thiago się odnajdzie.. ? Czy zdążymy go odmienić .. ? Jak to zrobimy.. ? Czy będzie mnie pamiętał.. ? - te pytania należały do mojej przyjaciółki
Jednak nie potrafiłam na nie odpowiedzieć....
-Michelle...ja nie wiem.....mam nadzieję, że znajdziemy go w samą porę , żeby go odmienić i mam nadzieję, że będzie ciebie i w ogóle nas wszystkich pamiętał.. Że będziecie razem szczęśliwi...
Dziewczyna pochyliła głowę. Rozumiałam ją... myślała....musiała sobie to wszystko przemyśleć, przyswoić do wiadomości.....
-To co, idziemy ? - z zamyślenia wyrwało mnie pytanie Michael'a
-Tak. Michelle, daleko jeszcze.. ?
-Jesteśmy mniej więcej w połowie drogi. Za kilkadziesiąt minut powinniśmy dotrzeć na miejsce obozu. - wyjaśniła Edwards
-Mam nadzieję, że go znajdziemy... - westchnęłam pod nosem
Michael ciągle wzdychał pod nosem. W pewnym momencie podeszła do mnie Michelle.
-Jak ty z nim wytrzymujesz ?
-Normalnie. - zaśmiałam się, po czym dodałam - Jest nawet okej. Można się z nim dogadać.
-Czyli coś się kroi.. ?
Wybuchłam śmiechem.
-Michelle, czy zawsze jak się dogaduję dobrze z jakimś facetem to ma się coś kroić .. ? - nie potrafiłam powstrzymać się od śmiechu
Przyjaciółka również zaśmiała się. Za to Michael patrzał na nas pytająco.
-Z czego się tak drzecie . ?
-Nie drzemy, tylko cicho śmiejemy . - wyjaśniłam
-Taa cicho... tak cicho, że Raynants'i w swoim zamczysku muszą nosić nauszniki, a nawet to im nie pomaga..
-A idź . ! - zaśmiałam się i rzuciłam dzikim kwiatem w Jeffreys'a
Michael zaczął wyrywać z niego płatki nucąc pod nosem..
-Kocha..nie kocha...
Dosłownie piałam ze śmiechu.
-Mówiłam ci, że on jest jakiś niedorozwinięty .. ? - szepnęła mi do ucha Michelle
Ze śmiechu płakałam.
-Nie, jeszcze mi tego nie mówiłaś.
-To teraz ci mówię, że Michael to jakiś niedorozwinięty typ.
-Dlaczego .. ?
-Kocha ! - wykrzyknął na całe gardło uradowany Michael
Spojrzałyśmy na niego pytająco. W ręce trzymał ostatni płatek z kwiatu, którym w niego rzuciłam.
-Dlatego. - mrugnęła do mnie znacząco przyjaciółka
Zaśmiałyśmy się ponownie. Jeffreys potrafił rozbawić człowieka, a przynajmniej mnie.
-Już jesteśmy... - powiedziała cicho Michelle
Rozejrzałam się po wskazanym przez przyjaciółkę terenie..
Jednak nic ciekawego tam nie znalazłam... Tylko trawa.. Ani jednego śladu....
-Tutaj rozbijamy obóz, później idziemy dalej. - rozkazał Michael
-Elena ! Elena ! - ktoś zaczął wołać moje imię...
Znałam ten głos, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć, do kogo należał...
Wszystko zaczęło wirować... Obraz stawał się coraz bardziej zamazany...Coraz mniej widziałam.....W końcu przede mną była tylko ciemność....

.........................

 Otworzyłam oczy. Nade mną stała zdenerwowana pielęgniarka i przerażona babcia.
-Co jest ? Co się stało ? Czemu tak krzyczycie..... ? - spytałam rozespana
-Twoje tętno wynosiło zero. Serce ci nie biło. Po czasie zaczęłaś je odzyskiwać, ale i tak miałaś je bardzo słabe. Postanowiłam zastosować starą, tradycyjną metodę, czyli normalne wybudzenie krzykiem pacjenta. Na ciebie to na szczęście podziałało. Zazwyczaj to nie pomaga....
To wszystko było takie bez sensu....
Czy ja umierałam.. ? Nie no, bez sensu.
-Elenko, dobrze się już czujesz .. ? - spytała niepewnie babcia
-Tak, czuje się cały czas fantastycznie..czemu pytasz.. ?
-Bo jakaś blada jesteś...
-Oj babciu, ja od urodzenia jestem blada. - zaśmiałam się
Chyba tym uspokoiłam staruszkę...
-Kiedy wychodzę ze szpitala ..  ?
-Przez te spadające tętno przeraziłaś lekarzy...zostaniesz dłużej na kontrolę...
Uśmiechnęłam się smutno. Tak właściwie to myślałam o tym, gdzie można znaleźć Thiago...gdzie Darene i David mogliby go ukrywać...
Tak właściwie to zawiodłam się na Darene... już jej ufałam...
Chyba za często i za szybko ufam ludziom.
Myliłam się co do niej... Ani w jednej tysięcznej nie jest taką wspaniałą osobą, jaką była moja matka.
Jest jej odwrotnością....Krwiożerczą bestią z legendarnej krainy...bezlitosną i bezuczuciową...
A David....o nim nawet nie wspomnę. Oboje to była tylko przykrywka. Byli szpiegami, którzy zapewne donosili Raynants'om gdzie aktualnie się znajdujemy...
A Michelle i Thiago nie pozwolili za nami w tedy biec, bo w czteroosobowej grupie moglibyśmy ich już powalić... Poza tym patrolowa grupka wampirów rozpoznała by ich...
Nie mogli się przecież wydać na takie ryzyko....
-El, o czym myślisz... ?
-Nie ważne babciu.... Spać mi się chcę... - ah te moje tradycyjne wymówki
-Wspaniale ! Sen ci pomoże, miałaś dzisiaj ciężki dzień, poza tym jesteś jakaś taka blada....
-Faktycznie nie za dobrze się czuje.. - przytaknęłam - Dobranoc babciu..
-Dobranoc Elenko... i słodkich snów...
Wzięłam telefon i słuchawki i jak zwykle puściłam sobie piosenkę do snu.
-Taa...bardzo słodkich snów... - mruknęłam pod nosem sama do siebie
Po czym od razu pogrążyłam się w głębokim śnie...

środa, 3 kwietnia 2013

Rozdział 8. - Please, Don't Leave Me .











Obudziłam się w.... namiocie ?! Zerwałam się na równe nogi, jednak od razu uderzyłam głową o samą górę namiotu.
-Co do licha ? - jęknęłam chwytając się za głowę
Odszukałam wyjście z namiotu i wyszłam na zewnątrz. Był dzień, ktoś rozpalił ognisko.
Jak to możliwe ? Przecież ostatnio nie mieliśmy namiotów. Jakim cudem jesteśmy w jeszcze innym miejscu ? Nie rozpoznaję tego terenu.... Poza tym, powinniśmy dalej leżeć na ziemi.... Gdzie jest Michael .. ?
Rozejrzałam się dookoła. Wokół było pełno drzew. Nagle, zza jednego z nich wyszedł Jeffreys z butelką na wodę.
-Już się obudziłaś. - uśmiechnął się do mnie
-Jak widać. Jak ty to ... ?
-Chodzi ci jak ja to wszystko zrobiłem ? Normalnie. Kiedy ja się obudziłem, ty byłaś jeszcze nieprzytomna. Zaniosłem cię na rękach w odpowiedniej odległości od zamczyska pijawek i rozbiłem "mini obozik" . - przerwał mi Michael
-Wow.... A ty się już dobrze czujesz ... ? - spytałam przypominając sobie o ostatnim zajściu... jak walczył z wampirami i cały był pokiereszowany
-Tak. Czego nie można powiedzieć o twoim nadgarstku. Jakbyś nie zauważyła, krwawi. - spostrzegł chłopak
W tedy przypomniało mi się całe zajście. Spojrzałam na swoją rękę.. i widząc krew poczułam jak słabnę... upadłam.....

.........................

-Elena ! Obudź się ! Halo ! Żyjesz ? - usłyszałam głuche krzyki Jeffreys'a
Otworzyłam oczy. Nad sobą zauważyłam swojego towarzysza.
-Czy ja żyje ? Czy to raj ? Albo oboje zginęliśmy.
Michael zaśmiał się:
-Żyjesz. Zemdlałaś. Chyba krwawiłaś już dość długo i po prostu omdlałaś z kuli braku krwi. Zająłem się twoją ręką. Bądź spokojna, już nie krwawi. - stwierdził, po czym dodał - Chyba słabniesz na widok krwi.
-Nie...Ja często miałam... - przypomniałam sobie o cięciach się...o cyrklu , żyletce, jednak nie zamierzałam mu o tym powiedzieć.. -....rany krwawiące.. i nigdy nie mdlałam. Chyba jest to z powodu utracenia dużej ilości krwi... - spojrzałam w ziemię
On ciągle przypatrywał mi się, jakbym była jakimś ciekawym znaleziskiem.
-Zmieniłaś się odkąd pierwszy raz cię zobaczyłem w klasie. - wyznał
-To samo myślę o tobie ..
Uśmiechnął się pod nosem.
-Może mnie jeszcze w tedy...hmm..no nie wiem nie znałaś ? - droczył się ze mną
-Hmm...a może ty mnie w tedy nie znałeś ? ..
-Znałem. Największy, szkolny bandyta.
Wybuchłam śmiechem:
-Już wiem co ludzie myślą o mnie, gdy widzą mnie pierwszy raz. Ty dla mnie za to wyglądałeś na kujona.
-A czemuż to ?
-No bo siedziałeś w pierwszej ławce .
Udławiłby się ze śmiechu swoim piciem, które właśnie pił.
Postanowiłam zmienić temat:
-Ciekawe , gdzie ich wcięło.
-Ich, czyli kogo ? - uśmiechnął się Michael
-Kurde  a o kogo może mi chodzić. David, Darene i Michelle.
-Zostawili nas. Jesteśmy zdatni tylko na siebie. -odparł
-Nie wierzę. Przecież Michelle po prostu by mnie tak nie zostawiła. Ja myślę, że oni idą wypełniać inną misję, albo nie wiem...
-Mów co chcesz, ja i tak uważam, że oni nas zostawili.
-Znowu się ze mną przekomarzasz.. ?
-No a jak . - zrobił minę typu "Me Gusta"
-Przestańmy gadać. Musimy ich znaleźć. - rzuciłam po chwili ciszy
-Wolałbym tu zostać maleńka. - stanął naprzeciwko mnie chłopak
-Nie nazywaj mnie tak. Jestem niewiele mniejsza od ciebie, malutki. - mrugnęłam do niego
-Nigdy nie widziałem tak szarych oczu, że aż białych.. - spojrzał mi głęboko w oczy
-Nigdy nie widziałam tak jasnoniebieskich oczu, że aż płonących...
-Haha, teraz to wyjechałaś. - zaśmiał się Jeffreys
-Cicho lepiej siedź, to jeden z moich mądrzejszych tekstów w życiu.
-A jaki był najmądrzejszy ? - spytał z przymrużeniem oka
-Aa...dowiesz się w swoim czasie .
-Ciekawe czy kiedykolwiek ten czas nadejdzie. - jęknął Michael
-Nadejdzie w swoim czasie.
-Od kiedy ty taka mądra jesteś ?
-Od kiedy zadaję się z kujonem . - wystawiłam język
-Ehh....dobra, zbierajmy się. - zadecydował
-Znudzony rozmową ?
-Nie, ale świta i powinniśmy znaleźć inne miejsce noclegu, ale jeśli chcesz wrócić z powrotem do zamczyska, to ja nie wnikam.
Walnęłam go w ramię, na co tylko się uśmiechnął.

Zwinęliśmy obóz  i wyruszyliśmy w drogę. Jednak nic nie mówiliśmy. Wystarczała nam swoja obecność. Tylko we dwoje.... Szliśmy powoli, właściwie nie musieliśmy się śpieszyć. Raynants jak na razie nas nie tropili. Jedyny problem to był brak Michelle, Darene i David'a przy nas. Mogli by nam pomóc, nakierować nas. Idąc wiele poświęciłam zagłębiając się w swoich myślach. Polubiłam Michael'a. Wydawał mi się dziwny, jednak zmieniłam zdanie. Umiem się z nim dogadać prawie tak jak z Michelle.
Jednak do Michelle mu wiele brakuje......
Ale ona mnie zostawiła...
Więc został mi tylko on....
Wolałabym o tym nie myśleć, ale od myślenia mam mózg...
-To co, tutaj rozbijamy obóz ? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Jeffreys'a
-Tak. Może być. - odpowiedziałam szybko

Michael rozbił namioty pośrodku lasu. Niesamowite, ile ta jego mała torebka potrafi przechować w środku rzeczy.  Może on tam ma dziurę ozonową ?

Postanowiłam pomóc mu w pracy, w końcu dzisiaj i tak większość rzeczy robił sam.
-Zrobię kolacje. - rzuciłam, na co tylko się uśmiechnął
-Już zrobiona. -wyciągnął z plecaka dwie kanapki
Dla mnie i dla niego...
-Smacznego. - powiedział krótko, jak to zazwyczaj ja mam w zwyczaju
-Dzięki.

Po tej krótkiej wymianie zdań powiedzieliśmy sobie "Dobranoc" i skierowaliśmy się w stronę swoich namiotów. Położyłam się i zaczęłam analizować dzisiejszy dzień, ale zanim zdążyłam o czymkolwiek pomyśleć to....

......................


....Znowu znalazłam się na szpitalnej sali. Obok mnie siedziała babcia.
-Witaj Elenko ! - uśmiechnęła się do mnie babcia
-O cholera, wyładowany telefon mam... - komórka nie chciała się nawet włączyć
-Oj, to z tobą naprawdę musiało być źle, żebyś o naładowaniu komórki nie pamiętała.
Zaśmiałam się.
-Tak. Miałam bardzo ciekawy sen. Ostatnio mam same takie. - wyjaśniłam - Często o nich myślę.
-To dobrze.
-Kiedy wychodzę ze szpitala ?
-Jak wszystko pójdzie dobrze, to jutro powinnaś być już w domu. - powiedziała przyjaźnie babcia
-To okej. - rzuciłam krótko

Teraz interesował mnie los mojego telefonu. Załadowałam go do kontaktu mając nadzieję, że załaduje się zanim zasnę. Bez niego ani rusz !
-Elenko, ja już pójdę do domu. I tak nie pozwolą mi tu nocować, a powoli się ściemnia. Miłych snów.
-Pa babciu.

Ehh. Bateria w telefonie jest całkiem pusta. Czuję się jak w pułapce. Babcia wyszła. Zostałam sama ze sobą i ze swoimi myślami, gdyż pacjenci na sali nie byli zbyt skorzy do rozmowy. Co się dziwić, kto by chciał gadać z jak to ujął poetycko Michael: "Największym, szkolnym bandytą ! ".

Traciłam nadzieję. Jak najszybciej chciałam zapaść w sen, aby znowu znaleźć się w Panem i w swoim wygodnym namiocie.

Czekałam na telefon.
-Bez ciebie spać nie idę ! - mruknęłam w stronę komórki

Nagle przypomniała mi się rozmowa moja i Jeffreys'a. Wybuchłam gromkim śmiechem, nie potrafiłam go powstrzymać.
Pacjenci na sali wybudzili się i zaczęli się na mnie gapić jak na idiotkę...
W końcu kto normalny śmieje się na całe gardło o 24 w nocy.

Nawet miły był ten dzień. W Panem również było spokojnie...
Ale to nie znaczy , że teraz tak będzie...

Czekając na cud, czyli naładowanie się mojego całkiem pustego telefonu zasnęłam.....

wtorek, 2 kwietnia 2013

Rozdział 7. - Always And Forever.










Otworzyłam oczy. Wstałam i rozejrzałam się po jakimś pokoju, w którym się znajdowałam. Ani w jednej tysięcznej nie przypominał sali ze szpitala. Wręcz przeciwnie, bardziej przypominał mi loch. Podeszłam do ściany i dotknęłam jej. W tedy przypomniało mi się coś. Przecież ja miałam złamaną i "pokiereszowaną" nogę. Nie umiałam chodzić, a co dopiero wstać, taki był ból, a teraz ? Potrafię chodzić. Złapałam się za miejsce złamania i podwinęłam spodnie. Nic. Czystka. Ani jednej rany, ani jednego śladu po złamaniu.
-Widzę, że się już zbudziłaś.
Przestraszona odwróciłam się w stronę źródła głosu.
Przy otwartych drzwiach z lochu stał wampir. Oparty był o ścianę, z rękami założonymi o siebie. Był to ten sam wampir, który prowadził mnie wczoraj pod salę sądowniczą, bądź salę królów Raynants.
-Tak, też się dziwię, że dałam radę wstać tak wcześnie... - uśmiechnęłam się pod nosem
-Widzę, że lekarstwo działa. Nie masz ani jednej rany i potrafisz doskonale chodzić. Wręcz odwrotnie jest z twoim chłopakiem... - zaczął dusić się sarkastycznym śmiechem wampir
W tedy przypomniałam sobie o Michael'u. Jak mogłam o nim nie pamiętać, przecież w każdej chwili ONI wykorzystując moją nieuwagę mogli go zabić.
Widząc moje bezradne i nieco nerwowe spojrzenie wampir zaśmiał się jeszcze bardziej:
-Spokojnie. Z nim wszystko w porządku.
-Chcę go zobaczyć. - postanowiłam
-Aktualnie śpi. A my wolimy go nie wybudzać... - zaśmiał się ponownie, po czym dodał - Gdzie wasi towarzysze ? Myślałem, że po was przyjdą. Jednak się myliłem. A szkoda, miałbym okazję ich poznać.
Wampir jakby celowo chciał, abym o wszystkich rzeczach, które wprawiały mnie w wewnętrzny ból sobie przypomniała. Jednak w pewnym sensie miał rację...
Towarzyszyli nam. Powinni po nas wrócić, nas szukać, a co zrobili ? Uciekli sobie, jak najdalej. Nawet Michelle. Zawiodłam się na niej i na nich wszystkich...
Myślałam. Michael nie może umrzeć, a czuję, że jak jesteśmy osobno grozi nam niebezpieczeństwo.
Planowałam w końcu nas uwolnić z tego zamczyska, ale pytanie...jak ?...
Po chwili zapomniałam o obecności wampira w lochu. Obserwował mnie, jednak nie za bardzo obchodziło  mnie, co sobie  pomyśli. Po czasie on wyszedł, a ja zostałam sama ze swoimi myślami.
W końcu coś mi przyszło do głowy.
-Eureka ! - zawołałam sama do siebie w myślach
Natychmiast rzuciłam się pod ziemię. Przede mną musiał tu ktoś być. Musiał mieć jakiś nożyk, cokolwiek...
Niestety pod łóżkiem nic nie było. Jednak nie rezygnowałam. Nie mogłam zwlekać dłużej, oni i tak by nas prędzej czy później zabili.
Kiedy przeszukując cały pokój nie znalazłam pozostałości scyzoryka , zrezygnowana zaczęłam chodzić po pokoju zagłębiając się w swoje myśli.
Nagle butem coś kopnęłam. Natychmiast spojrzałam pod siebie. Był tam kamień. Wzięłam go w ręce.
Przez chwile patrząc w niego jeszcze myślałam... Był ostry...
Jednak nie potrzebowałam noża.
Łóżko, na którym spałam miało cztery drewniane nogi. Na dodatek ten kamień... Miałabym pięć kołków. Wystarczy tylko je obrobić, zanim jakikolwiek wampir wejdzie do tego lochu.
Zaczęłam uderzać kamieniem w nóżkę od łóżka.
Po około czterech godzinach nieprzerwanej pracy udało mi się coś stworzyć.
Kształtem nie przypominało to kołka takiego, jaki miał Thiago, ani takiego, jaki miał Michael, lecz przynajmniej był ostry. Czym prędzej wpakowałam je do kieszeni i z powrotem usiadłam na łóżko...
Wystarczyłoby, gdyby choćby jeden wampir przyszedł na kontrolę...
Dzisiaj chyba jest mój szczęśliwy dzień.  W końcu usłyszałam, jak ktoś otwiera drzwi do lochu. W rękę pochwyciłam jeden kołek i przecięłam się nim na nadgarstku tak, aby kapała mi krew.
Gdy wampir wszedł do sali zaczęłam udawać krzyki , jęki i okropny ból.
-Co się stało ?! - próbował mnie uspokajać
W tedy pokazałam mu moją rękę....
Zaczęłam obserwować jego reakcję... .
Oczy zaczęły mu tak jakby wirować, zaczął ciężko dyszeć, próbował się uspokoić, nad tym panować, ale nie dawał sobie rady.
-Spróbuję ulżyć ci w cierpieniu ! - na mojej twarzy zagościł uśmiech
Rzuciłam się na wampira i wbiłam mu kołek w serce...
Tym razem robiłam to umyślnie, bez gorączki, bez bólu... Zabiłam go. Zabiłam wampira...
Nie było to zbytnio przyjemne uczucie, ale musiałam ratować siebie i Michael'a.
Wampir upadł, po czym zamienił się w proch. Jedyne co po nim pozostało to klucze do mojego lochu. Porwałam je i zamknęłam za sobą drzwi, po czym wybiegłam na górny korytarz....
-Michael.. za którymi drzwiami ty leżysz.... - myślałam zrozpaczona
Nie mogłam otworzyć pierwszych-lepszych drzwi. Za nimi mogły się kryć wampiry. Z jednym mogę sobie poradzić, ale już z dwoma byłby problem.
Nagle pewne drzwi zaraz obok mnie otworzyły się...
Odskoczyłam i schowałam się za nimi. Z sali wyszła wampirzyca.
Postanowiłam zerknąć do tego pokoju..
-Co zaszkodzi.. - tłumaczyłam sobie w myślach
Lekko, prawie niezauważalnie wyłoniłam się zza drzwi...
W sali były dwa łóżka. Na jednym z nich rozpoznałam torbę Michael'a.
Na wszelki wypadek rozejrzałam się po sali, czy nikogo innego w niej nie ma.
Czystka. Nic oprócz "pacjentów". "Na palcach" weszłam do sali..
-Michael.. Michael. - pochyliłam się nad chłopakiem i zaczęłam szeptać jego imię
Otworzył oczy....były takie..niebieskie, jasne...płonące.. Mój Boże....
-Uciekamy... - szepnęłam mu do ucha
Chłopak natychmiast zerwał się na równe nogi. Do ręki wziął swoją torbę.
Stanęliśmy przy drzwiach . Lekko wychyliliśmy głowy na korytarz. Pustka.
-Idziemy..Natychmiast...Szybko!... - rozkazał, po czym złapał mnie za rękę
Biegliśmy tak cały korytarz szukając wyjścia... Wydawał się bez końca, jednak w pewnym momencie zauważyliśmy schody, prowadzące w dół. Zbiegliśmy po nich, po czym ukryliśmy się za nimi. Michael wychylił się, by zobaczyć co kryje się za tymi ogromnymi schodami.
-I jak .. ? - spytałam szeptem Jeffreys'a
-Pusto...tylko drzwi .. chyba wyjściowe... - Michael nie odrywał wzroku od drzwi
Nagle zostały one otwarte i weszły przez nie dwa , inne wampiry.
-Jak się wydostałaś z lochu ? - spytał chwytając mnie za rękę i patrząc głęboko w oczy
Na chwilę jakby straciłam rozumowanie. Zapomniałam jak się nazywam, ale po chwili otrząsnęłam się z tego "letargu".
-Zbyt długa historia... Masz.. - wyciągnęłam z kieszeni jeden z moich kołków i podarowałam go Michael'owi
Spojrzał na mnie badawczo, po czym przyjrzał się kołkowi.
-Zostań tu i obojętnie co by się działo nie wychodź z tego miejsca. Okej ?
-Niestety nie mogę ci tego obiecać.
-Elena ! - warknął
-Zobaczymy.
-Uznaję to, za odpowiedź potwierdzającą .
Michael wstał z miejsca i ruszył w stronę dwóch wampirów z kołkiem.
Usłyszałam krzyki, okropnie się przestraszyłam i wybiegłam z miejsca mojego pobytu.
Spojrzałam w ziemię. Zobaczyłam na niej pełno krwi.. Wzrok schyliłam wyżej... Nikogo tam nie było oprócz Michael'a , który był cały we krwi.
Skierowałam na niego wściekłe spojrzenie, na co jedynie rzucił komendę:
-Drzwi są nadal otwarte. Nie traćmy czasu. Uciekajmy !
Wybiegliśmy z zamku. Znowu  jednak poczuliśmy charakterystyczny zapach szarego dymu.
-Biegnij szybciej ! Nie zwalniaj ! - krzyczał mój towarzysz
Oboje nie chcieliśmy znowu znaleźć się w tym zamku. Biegliśmy ile sił w nogach, a dym zdawał się być coraz bliżej. Michael coraz bardziej krwawił. Wampiry po prostu by go rozszarpały.
Po chwili zaczął ciężko oddychać.
-Biegnij ! Dasz radę ! - starałam się dodać mu więcej sił
Jednak widać było, że on czuje się coraz gorzej, zwalnia tempo...
-No nie.. - zaklęłam się w duchu
Michael upadł. Nie dał rady. Leżał na ziemi omdlały.
Ponieważ byłam kilka metrów przed nim musiałam zwolnić i zawrócić.
-Michael, obudź się, wstań ! - krzyczałam, potrząsałam nim
Jednak on pozostawał nieprzytomny....
Wiedziałam, że to już koniec, że znowu tam wrócimy, że tym razem nie dają nam szansy i nas zabiją....
Ale kiedy z powrotem spojrzałam na dym..oddalał się....
Pytanie: Dlaczego ?...
Dopiero teraz zrozumiałam, jaka byłam wykończona... upadłam i natychmiast zasnęłam obok Jeffreys'a.

...........................................


Tym razem nie krzyczałam. Jedynie otworzyłam oczy i już znajdowałam się na szpitalnej sali.
Nie chciałam się budzić z tego snu. Co się z nami stanie ?! Byłam tego cholernie ciekawa.
Rozejrzałam się po sali. Była noc, a wszyscy pacjenci pewnie już dawno zasnęli. Koło mnie stał kubek z wodą i tabletki przeciwbólowe i pewnie nasenne. Połknęłam je i wypiłam wodę do dna.
Natychmiast chciało mi się spać.. Jednak jakaś szara myśl nie dawała mi spokoju...
Czy celowo dostaje te tabletki nasenne, aby szybciej zasnąć i dłużej zostać w Panem ? Wypełniać misję ? Czy moje sny nie są dłuższe ? W końcu przesypiam już prawie cały dzień...
Czy ja powoli całym ciałem przenoszę się do tej tajemniczej krainy .. ?
Nie wiedziałam, nie znałam na to odpowiedzi. Zapewne zaczęłabym nad tym myśleć, gdybym od razu nie zasnęła......